Największe polskie miasto od wieków tworzą ludzie, architektura i dzika natura. Bez Wisły mała wioska nigdy by nie powstała, a już na pewno nie zostałaby stolicą Polski. Jej stałymi częściami są nie tylko ostatnia tak wielka a jeszcze dzika, nieuregulowana rzeka Europy, ale także parki i kompleksy leśne oraz wiele gatunków roślin i zwierząt, wielkich i małych, typowych dla puszcz i parków narodowych, które można napotkać między betonowymi blokami. „Dzika” strona Warszawy to prawdziwy fenomen, który wymyka się z ram wszelkich naukowych prognoz i definicji.
„Zrywam zioła na poboczu drogi, na skraju młodego sadu. Układam naręcza mięty i szałwii na tylnym siedzeniu auta, aromat pozwala mi lepiej znosić brak klimatyzacji i warszawskie korki. Kiedy słyszę ciężkie kroki, przerywam na moment, spodziewając się gospodarza z pretensjami, ale zza niskiego drzewa wyłania się dorodny łoś. Poroże ma jeszcze w grubym scypule. Wyraźnie zdumiony, przystaje z głupią miną. Te zwierzaki mają słaby wzrok, a zapach ziół zmylił jego węch. Może myślał, że tak hałasuje inny łoś? Wreszcie rusza z miejsca, omija mnie, idąc stępa. Wlokąc po ziemi racice wielkości talerza, przecina grządki i znika w następnym ogrodzie warzywnym.
Spaceruję po wale wiślanym. Dochodzę do jego zakrętu, mijam kępę krzaków i drzewek. Na mój widok z wąskiej ścieżki zrywa się stado młodych kosów i drozdów, chyba jeszcze podlotów. Jak piorun z jasnego nieba spada na nie jakiś skrzydlaty kształt i zastyga ze zdobyczą w szponach. Sokół wędrowny upolował pokarm dla swoich żarłocznych piskląt.
Wchodzę w niewielki, suchy sosnowy lasek, który po chwili zamienia się w wyraźnie podmokły teren porośnięty krzewami. Stąd już blisko do rezerwatu Łosiowe Błota. Trzask gałęzi – niespiesznym truchtem omija mnie rudel kilkunastu saren. Mignęły białymi talerzami na zadach i tyle je widziałem!
Opasły bóbr wychodzi na błotnisty brzeg. Wlecze za sobą ogon – plusk gruby od zgromadzonego tłuszczu, pokryty jakby rybią łuską. Brzeg starorzecza jest pełen jego tropów i licznych gałęzi wierzbiny odartych z kory – to jego przysmak. Tuż obok świeci świeżą soczystą bielą niedawno przyholowany drogą wodną okorowany już pniak młodego drzewka.
Jeziorko ma gęsto zarośnięte brzegi. Właśnie tutaj znalazł schronienie żuraw stepowy. Przystał na chwilę do stada dzikich gęsi na Bagnach Biebrzańskich, ale zniknął równie nagle, jak się pojawił. Skorzystał z Wisły jako europejskiej ptakostrady. Nie sposób go pomylić z naszym żurawiem. Z racji delikatnej, eleganckiej sylwetki od wieków nosi ludowe miano „panienka”. Zapadł na popas w małym mateczniku w sąsiedztwie ruchliwej ulicy, tuż przy uczęszczanej trasie spacerowej.
Te wszystkie zwykłe-niezwykłe zdarzenia mają jedną cechę wspólną: wydarzyły się w granicach Warszawy, w promieniu kilku kilometrów od Pałacu Kultury i Nauki. Nad kolumną Zygmunta można zobaczyć klucz dzikich gęsi i kołującego bielika. Wystarczy tylko unieść głowę i rozejrzeć się wokoło”.
Źródło: materiały prasowe Wydawnictwa Iskry