Od premiery „Hańby” Marcina Wierzchowskiego minęło już ponad półtora roku. Została ona zrecenzowana wielokrotnie i powiedziano już właściwie wszystko na jej temat. Nie jest to jednak powód, dla którego nie można by pokusić się o dodanie na jej temat jeszcze kilku słów w nieco mniej oczywistym kontekście.
Ale zacznijmy od początku.
Fabuła, na której oparty został spektakl, to historia Davida Lurie (Piotr Pilitowski), ponad pięćdziesięcioletniego wykładowcy romantyzmu pracującego na uniwersytecie w Kapsztadzie. Bohater przechodzi kryzys na wielu poziomach, od wypalenia zawodowego zaczynając, na zagubieniu we własnej seksualności kończąc. Chcąc potwierdzić swój status mężczyzny, wdaje się on w romans ze swoją studentką, Melanie (Marianna Zydek), co w konsekwencji prowadzi go do zwolnienia z pracy oraz nadszarpnięcia reputacji. Lurie paląc za sobą mosty w mieście, próbuje zacząć od nowa i w tym celu udaje się na wieść do córki Lucy (Anna Pijanowska), zajmującej się prowadzeniem ogrodu oraz pensjonatu dla psów przy pomocy wzbudzającego podejrzenia sąsiada Petrusa (Jan Nosal). Zarówno ojciec, jak i córka w niedługim czasie staną się ofiarami brutalnej napaści przez mężczyzn, którzy okażą się mieszkańcami kryjącej ich przewinienia lokalnej społeczności.
Każdy widz mający za sobą lekturę powieści Coetzeego w krótkim czasie zauważy, z jak precyzyjną dokładnością spektakl odwzorowuje fabułę książki. Właściwie trudno przypomnieć sobie jakiś fragment powieści, który nie zostałby odtworzony na scenie. Owa dokładność i dosłowność z jednej strony jest pewnym hołdem złożonym autorowi, ponieważ potwierdza istotność każdego wątku jego dzieła. Z drugiej strony momentami przeciąganej akcji przydałyby się pewne cięcia i wzięcie w symboliczny nawias niektórych wątków. Pomimo precyzji w przeniesieniu prozy na deski teatru, odnajdziemy jedną znaczną różnicę z pierwowzorem, która chyba przenosi wydźwięk przekazu na zupełnie inny poziom, a wszystko opiera się, no właśnie, na kolorze skóry.
Tytułowa hańba w powieściowym oryginale przejawia się w największym uproszczeniu w trzech kluczowych kontekstach. Pierwszym z nich jest kompromitacja Davida Lurie, nie tyle poprzez wątpliwy moralnie romans ze studentką, co bardziej przez podejrzenie, iż jego seksualna relacja zostaje na dziewczynie wymuszona (co zostaje zasugerowane zarówno w powieści, jak i w spektaklu). Hańba dotyczy go również jako ojca, który nie potrafił ochronić swojej córki przed napaścią. Drugim kontekstem jest zhańbienie Lucy, córki Davida poprzez zbiorowy gwałt mężczyzn, manifestujących w ten sposób brutalną męską dominację nad kobietą, która niemalże odmawia uczestnictwa w męskim świecie (chociażby poprzez swoją homoseksualną orientację). I wreszcie dochodzimy do trzeciego kontekstu, czyli hańby reprezentującej dotychczasowe, skomplikowane i zbrutalizowane stosunki białych i czarnych obywateli RPA, politykę segregacji rasowej i jej nieubłagane konsekwencje. U Coetzeego mamy do czynienia z przedstawieniem realiów typowych dla Republiki Południowej Afryki, kraju w większości zamieszkałego przez ludność czarnoskórą oraz nieliczny odsetek białych, którym trudno egzystować obok siebie, a stosunkom towarzyszy wielokrotnie walka o władzę, terytorium, tożsamość i równouprawnienie. Podobna różnorodność występuje wśród postaci książek, chociaż, co wydaje się charakterystyczne dla autora, niezwykle trudno ją uchwycić. Pewnych jest natomiast kilka faktów. Główny bohater David Lurie oraz jego córka są biali. Natomiast reszta bohaterów odgrywających jakąś większą rolę w fabule to ludność czarnoskóra. Dla Coetzeego równie ważnym elementem jest wymiar obyczajowo-polityczny jego twórczości, w postaci zależności i niezwykle trudnych relacji między białymi i czarnymi.
Jak to się ma do spektaklu na deskach Teatru Ludowego? Podstawowa różnica polega na tym, że wątek czarnoskórych właściwie tutaj nie występuje i pozostaje jedynie na marginesie domysłów widowni, która ma jakiekolwiek pojęcie o książce. Co więcej, wątek ten z przyczyn czysto formalnych raczej wystąpić nie może. W jaki sposób polscy biali aktorzy mieliby zagrać postaci czarnoskóre? Zabieg odpowiedniej, scenicznej charakteryzacji wywołałby raczej efekt niepotrzebnej śmieszności Można ogólnie zauważyć, że polski teatr po prostu nie dysponuje kadrą, która mogłaby się wcielać w tego typu postaci.
W konsekwencji widz zostaje więc w teatrze jedynie z „białą” odsłoną, a wątek czarnoskórych i istotny dla fabuły podział postaci ze względu na kolor skóry właściwie zanika poza paroma subtelnymi sugestiami wygranymi na scenie. Jedynym momentem dość konkretnie określającym bohaterów drugoplanowych jako czarnoskórych jest scena przyjęcia w domu Petrusa, podczas której David i Lucy demaskują swoich oprawców. Wskazuje na to afrykańska muzyka, układ taneczny naśladujący rytualne tańce afrykańskich plemion oraz ubiór postaci, zwłaszcza żony Petrusa. I na tym koniec.
Wyciszenie wątku tak kluczowego dla pełnego zrozumienia powieści Coetzeego przenosi spektakl teatralny w kompletnie inny wymiar. Zastanawiać się można, czy jest to jego wadą czy zaletą. Można rozpatrywać to z dwóch perspektyw. Pewnym minusem jest fakt, że coetzeeowski świat nie wybrzmiewa w pełnych (nawet dosłownie) barwach. Zaznaczenie relacji między białymi i czarnymi, ich walką o wpływy jest kluczowe dla zrozumienia rozmiaru zhańbienia bohaterów. W tym kontekście David Lurie jest białym mężczyzną, który podporządkowuje sobie czarną kobietę. Nie ma ona prawa głosu, musi być posłuszna i uległa, niemal jak afrykański kontynent pod butem białego kolonizatora. Jak przewrotnie rysuje się w takiej interpretacji druga część powieści, w której to czarni mężczyźni terroryzują białą kobietę, jakby w odwecie za wcześniejszą niegodziwość białego bohatera.
Z drugiej strony taki sposób przedstawienia nadaje całej tej historii charakter uniwersalny, niezależny do jakiegokolwiek kontekstu. Podkreślać to może cichy głos, który słyszymy w słuchawce przez cały czas trwania spektaklu. Czym on jest? Głosem sumienia? Alter ego głównego bohatera? Głosem Boga? A może personifikacją hańby samej w sobie? Na to pytanie każdy odbiorca musi sobie odpowiedzieć już sam. Największą zaletą uniwersalnej strony sztuki jest natomiast fakt, że aby obejrzeć i zrozumieć spektakl Wierzchowskiego nie trzeba być ekspertem od twórczości Coetzeego oraz historii RPA czy apartheidu, nie ukrywajmy, wątków dla nas, Polaków bardzo obcych i mało czytelnych. Tego typu przedstawienie potwierdza, że samo poczucie zhańbienia jest zupełnie uniwersalne, niezależne od koloru skóry, mentalności, terytorium, języka, orientacji seksualnej, płci czy statusu społecznego. Gdzieś głęboko gwałt jest równie bolesnym uszczerbkiem na duszy, a przemoc bezlitosnym podeptaniem godności. I niezmywalnym piętnem, który trzeba nosić przez całe życie. Ponieważ, jakby to powiedział Coetzee, czasem nie ma wyjścia i po prostu trzeba zgodzić się na to, co nieuniknione.
Autor recenzji: Patrycja Kowalska
Teatr: Teatr Ludowy
Tytuł: „Hańba”
Adaptacja i reżyseria: Marcin Wierzchowski
Przekład: Michał Kłobukowski
Scenografia: Barbara Ferlak
Muzyka: Urszula Chrzanowska
Obsada: Piotr Pilitowski, Anna Pijanowska, Jan Nosal, Marianna Zydek, Tadeusz Łomnicki, Jagoda Pietruszkówna, Małgorzata Kochan, Piotr Franasowicz, Ryszard Starosta, Urszula Chranowska (głos)
Spektakl obejrzany dzięki uprzejmości: Teatru Ludowego
Data premiery: 18.06.2018 r., Scena Stolarnia