Tym razem będzie kilka luźnych i dodam całkiem subiektywnych refleksji o „Parasite”. Ta koreańska produkcja, wyreżyserowana przez Bong Joon-ho stała się niekwestionowanym zwycięzcą tegorocznych Oskarów zdobywając 4 statuetki, w tym tę za najlepszy film i najlepszy film nieanglojęzyczny.
Refleksja 1
By stwierdzić, że faktycznie jest to film najlepszy spośród nominowanych musiałabym obejrzeć wszystkie. Nie obejrzałam (jeszcze) zostanę więc przy twierdzeniu, że jest to jeden z najlepszych filmów (jeśli nie najlepszy) obejrzanych przez mnie w ostatnich latach. Bong Joon-ho w wyreżyserowanym przez siebie obrazie połączył świetną, trzymającą w napięciu, a zarazem zabawną i wciągającą fabułę z mistrzowską formą. Jest tu przemyślany każdy aspekt filmu począwszy od jego tytułu przez połączenie słowa i obrazu po rozbudowaną, wielopłaszczyznową metaforykę pozwalającą każdemu znaleźć w tym obrazie coś dla siebie: zabawną komedię społeczną z elementami makabry, dyskusję polityczną wpisaną w walkę klas i błyskotliwe aluzje, ironiczną wizję koreańskiego społeczeństwa uwikłanego w z góry przypisane role pasożytów, żywicieli, ludzi cienia – wszystkie niejednoznaczne i w zależności od przyjętego klucza dające się interpretować pozytywnie bądź negatywnie, wizję państwa ukazującą puste bogactwo równie pustych ludzi, którzy odziedziczyli prestiż społeczny i majątek dzięki odpowiedniemu urodzeniu i rzeczywistość społeczną zilustrowaną życiem „marginesu”, na który w obrazie koreańskiego reżysera składają się nie przestępcy wszelkiej maści, ale zwykli obywatele pozbawieni pracy i szansy jej znalezienia. Sądząc po bohaterach ludzie inteligentni, zaradni, potrafiący w sprzyjających okolicznościach świetnie prosperować w społeczeństwie. Ludzie, którym odmawia się prawa do bycia człowiekiem.
Refleksja 2
Zachwyciła mnie forma dzieła Koreańczyka. Stworzenie filmu opartego na metaforze jest trudne nie tylko dlatego, że wymaga znalezienia atrakcyjnej fabuły, która przyciągnie widza i wciągnie go w grę w odkrywanie tego co ukryte, zamaskowane. To szuka takiego połączenia słowa i obrazu, by się wzajemnie dopełniały, stanowiąc perfekcyjną całość, na tyle niejednoznaczną, by widz umiejętnie naprowadzany odkrywał sugerowane odczytania, a zarazem na tyle delikatną, by nie dostrzegał manipulacji i nie czuł się przez nią osaczony. A powiedzmy wprost: kultura Dalekiego Wschodu celuje w obrazach metaforycznych. Jej twórcy, w tym także Joon-ho Bong, mają w sobie umiejętność mówienia pomiędzy wierszami tego, co chcą przekazać i często przekazują treści niewygodne, gorzkie, budzące u patrzącego smutek i refleksję. Nie mówią jesteśmy świetni, co przeważnie czynią twórcy Zachodu. Mówią jesteśmy jacy jesteśmy i pokazują jacy chcą być. Tu widać to w relacji ojca, ukrytego w bunkrze i jego listach do syna świetnie zilustrowanych filmowymi kadrami i korespondujących z marzeniami młodzieńca o skończeniu Oksfordu, realizacji marzeń, dobrej pracy zapewniającej godne życie, a stojących w kontrastowej sprzeczności z tym, jak to życie w rzeczywistości wygląda i co mu oferuje. W pojedynczych frazach i słowach rozrzuconych w całym filmie i składających się na przekaz, że ci ludzie, na których patrzymy, nie są źli, oni po prostu usiłują grać w grę zwaną egzystencją tymi kartami jakie dało im do ręki społeczeństwo, nie umrzeć z głodu i jeśli się uda zrealizować swoje zupełnie ludzkie i wcale nie abstrakcyjne marzenia. Co warto podkreślić scenografia Ha-jun Lee w wielu miejscach mówi o losach i marzeniach członków rodzin Kim i Park więcej niż słowa, choć i one wyraźnie kreują jakość tego co ważne: dostrzeganie drugiego człowieka i jego starań, dopasowanie do roli, w którą wtłoczyło bohaterów życie, cieszenie się z małych codziennych radości, wspólnych chwil, osiągnięć własnych i bliskich ludzi, dbanie nie tylko o siebie, ale i o innych. O jakości tego filmu decyduje też to, że reżyser nie ograniczył go do jednego wyraźnie zarysowanego gatunku. Dominuje tu czarna komedia z elementami makabry, satyry politycznej i horroru, a wszystko to okraszone jest wypowiedziami prowadzonymi w kliku różnych stylach językowych, przetykanych humorem językowym i sytuacyjnym, aluzjami, kontrastem, przyspieszaniem i zwalnianiem biegu akcji. W połączeniu z odpowiednim montażem daje to całość wyważoną, mieszczącą się gdzieś pośrodku użytych z dużym wyczuciem form, z których zaczerpnięto dokładnie tyle ile i czego było trzeba do uzyskania zamierzonego efektu. Patrząc na ten film w pierwszym odczuciu widz ma wrażenie, że fabuła filmu jest banalnie prosta i będzie raczej niespieszna, ale to pierwsze wrażenie bardzo szybko zanika. Pozornie prosta kanwa ulega coraz silniejszemu przyspieszeniu, zmienia kierunek i naświetla określone punkty prezentowanej rzeczywistości, a przy tym coraz bardziej przyspiesza, po to, by na koniec ponownie zwolnić, wyciszyć się i zakończyć obraz marzeniem o wspólnym rodzinnym szczęśliwym życiu. Przy czym w tym końcowym obrazie nie ma ani grama infantylizmu, naiwności czy pójścia na łatwiznę. Stanowi on logiczne, przemyślane i wpisane we wcześniejsze wątki domknięcie całości, będącą w gruncie rzeczy drogą bez początku i końca.
Refleksja 3
I na koniec jeszcze krótka refleksja o początku. Tytułowy pasożyt w odniesieniu do całości przekazu jest niejednoznaczny, a w najbardziej oczywistym odniesieniu, do dwóch bohaterów ukrywających się kolejno pod domem Parków także nieprawdziwy. Pierwszym jest mąż ich pierwszej gospodyni odziedziczonej po poprzednim lokatorze. Ukrywa ona męża, gdy za długi poszukuje go policja, zapewniając mu z zapasów gospodarzy utrzymanie. Drugim jest Kim senior, który podczas przyjęcia, na którym śmiertelnie ranna zostaje jego córka, schodzi do bunkra choć nie wiadomo tak do końca dlaczego i pozostaje w nim na zawsze wychodząc od czasu do czasu tylko nocą by coś zjeść. Zajmuje się sobą, być może szuka spokoju, wyciszenia, przebaczenia. Pisze listy do żyjącego gdzieś nadal na obrzeżach miasta syna i snuje marzenia o jego lepszym losie, dzięki któremu kiedyś znów jako rodzina zamieszkają razem w domu Parków będącym dla niego ikoną dobrobytu. Obaj panowie żyją na koszt gospodarzy, ale w przeciwieństwie do pasożytów nie dążą do zniszczenia swojego żywiciela. Raczej dbają o to, by ich egzystencja pozostała tajemnicą, nie naruszają przestrzeni swoich żywicieli pozostając mieszkańcami sfery, o istnieniu której tamci nie mają pojęcia. Można też uznać, że pasożytem jest elita społeczna tu reprezentowana przez rodzinę Park. Ludzie żyjący w luksusie, wydający pieniądze raczej bezmyślnie na zupełnie zbędne rzeczy, niewiele dający z siebie innym. Można oczywiście dyskutować z tym czy ukrywanie się przed odpowiedzialnością za długi i ucieczka przed życiem to najlepsze dla człowieka rozwiązania, ale i ta dyskusja i przyjęte w niej stanowisko to już wybór widza, podobnie jak przypisanie lub nie tytułowego określenia konkretnej postaci, grupie czy państwu zmuszającemu ludzi do takiej, a nie innej egzystencji i narzucającemu ludziom role, które nie zawsze im odpowiadają i którym często nie potrafią sprostać.
Refleksja 4
I to już koniec. Wszystkich, którzy zdecydują się na obejrzenie „Parasite” z czystym sumieniem zapewniam, że nie będzie to czas stracony, a wręcz przeciwnie, czas i refleksje zbliżone do tych, które towarzyszyły Polakom jeszcze kilka dekad temu w oglądaniu rodzimych produkcji filmowych, w których humoru i śmiechu było sporo, ale często był to śmiech przez łzy maskujący lub obśmiewający to, co w polskiej rzeczywistości nie bardzo Polakom odpowiadało. I właśnie śmiech jest tym, co również stanowi wartość obrazu Koreańczyka. Ten śmiech, który pozwala dostrzec to, co w życiu ginie nam z oczu, który oswaja z wcale niełatwym przekazem, pozwala przyjąć go w siebie i zmierzyć się z tym, co w nim jest na swoich warunkach.
Autor recenzji: Iwona Pięta
Tytuł: „Parasite”
Reżyseria: Bong Joon-ho
Scenariusz: Bong Joon-ho i Jin Won Han
Scenografia: Ha-jun Lee
Zdjęcia: Kyung-Pyo Hong
Muzyka: Jaeil Jung
Montaż: Jinmo Yang
Data premiery: 20.09.2019 (Polska), 21.05.2019 (świat)