Budowanie intrygi kryminalnej jest najtrudniejszym elementem powieści kryminalnej i nie ma na to złotego sposobu – mówi w wywiadzie dla Kulturatka.pl Jędrzej Pasierski – laureat Nagrody Wielkiego Kalibru 2020. Jego najnowsza książka o Ninie Warwiłow, „Kłamczuch”, już w księgarniach.
Na wstępie chciałabym Ci ogromnie pogratulować zdobycia Nagrody Wielkiego Kalibru 2020. Czy odczuwasz w związku z tym presję, że teraz czytelnicy będą oczekiwać wobec Twojej twórczości coraz więcej?
Dziękuję – zwłaszcza, że pamiętam, że kibicujesz mi już od „Domu bez klamek”. Cóż, tak się złożyło, że po „Roztopach” wydałem jeszcze dwie książki. A teraz idzie kolejna. No i sporo moich czytelników zdążyło już na pewno przeczytać „Czerwony świt”, bezpośrednią kontynuację „Roztopów”. Więc nie, nie boję się presji, choć jak przed każdą premierą – i to się chyba nigdy nie zmieni – odczuwam pewien stres.
Dziś ma premierę Twoja najnowsza książka – „Kłamczuch”. W mediach społecznościowych napisałeś, że pomysł na ten kryminał zrodził się 2,5 roku temu. Zdradzisz co było iskrą zapalną do napisania „Kłamczucha”?
Wyróżniam motywy fabularne naturalne i opracowywane. Do tych pierwszych zaliczają się „Roztopy” (z opowieścią o kobiecie, która pragnie zmienić swoje życie) i „Kłamczuch”, z motywem mężczyzny opowiadającego kłamliwe historie. One przyszły mi to do głowy ot tak. Mogą być, rzecz jasna, bardziej lub mniej inspirowane rzeczywistością. W przypadku „Kłamczucha”, pomysł przyszedł mi do głowy w trakcie pisania „Roztopów” i – co jest istotne – od razu miałem również tytuł. Być może iskrą były „Roztopy”, ponieważ w trakcie pisania zanurzyłem się w Beskidzie Niskim, a ostatnią partię powieści pisałem przebywając właśnie tam.
Skoro wspomniałeś o Beskidzie Niskim – miejscu, w którym rozgrywa się akcja „Kłamczucha” – pozwolę sobie podkreślić, że sposób, w jaki opisujesz to miejsce oraz nakreślasz uroki przyrody sprawia, że chce się spakować plecak i natychmiast tam pojechać. Jak Ty to robisz? Dużo czasu poświęcasz na przygotowanie sobie materiałów? Czy wieś Pyrowa ma swój pierwowzór, czy to wytwór Twojej wyobraźni?
Pyrowa jest wytworem mojej wyobraźni – jak zwykle jednak ciut inspirowanym rzeczywistością. Nie przygotowuję materiałów, zliczając wszystkie okresy, spędziłem w Beskidzie Niskim pewnie z dziesięć lat. Widzę te miejsca. W trakcie pisania, stopniowo również rozbudowuję wykreowany świat, aż do momentu, kiedy – mam nadzieję – staje się scenerią kompletną. Jeśli zaś potem „chce się” do niego pojechać, to może dlatego, że po pierwsze sam opisuję to z zaangażowaniem, po drugie zawiera wiele detali. W pisaniu nie wolno o tym zapominać, detal tworzy opowieść na równi z innymi elementami.
Jedną z atrakcji wsi Pyrowa jest stadnina koni huculskich. Czy marzy Ci się własna „Huculandia”?
Nie, ponieważ sam nie jestem wielkim amatorem jazdy konnej (śmiech). Poza tym, co się wiąże, nie jestem specjalnie utalentowanym jeźdźcem; choć oczywiście lubię konie, jak wszystkie zwierzęta. Preferuję jednak sporty, w których mam bezpośredni kontakt z podłożem…
„Kłamczuchem” po raz kolejny udowadniasz, że jesteś mistrzem kryminalnej intrygi. Czy to Twoja cecha wrodzona czy nabyłeś tę umiejętność? Jeśli tak, to czy możesz powiedzieć, jak tego dokonałeś?
To są bardzo miłe słowa, oczywiście na wyrost, ale dziękuję. Budowanie intrygi kryminalnej jest najtrudniejszym elementem powieści kryminalnej i nie ma na to złotego sposobu. Powiem tak: nigdy nie rozumiałem, jak czasem autorzy, po opublikowaniu powieści kryminalnej, przeskakują do innego gatunku. Trzeba napisać kolejną, żeby wykorzystać błędy, które się popełniło. Więc to jest jedna rzecz, ciągła nauka. Cierpliwość to kolejna, intrygi kryminalne zazwyczaj nie rodzą się jednego dnia, a jak się rodzą, to przypominają niemowlęta i trzeba się nimi zaopiekować. Przydaje się ustalenie pewnych stałych punktów, fundamentów intrygi. Łatwo o tym zapomnieć w trakcie pisania.
Porozmawiajmy teraz o głównej bohaterce. Czy Nina Warwiłow będzie mogła sobie kiedyś pozwolić na spokojny urlop? Bo ten z 2016 roku został „troszkę” zakłócony.
To prawda, może Nina, jak wiele osób zresztą, nie umie się relaksować. Relaks jest rodzajem umiejętności, którą ja sam posiadam w pewnym tylko stopniu. A poza tym – czy to jej wina, że ludzie wciąż popełniają zbrodnie?
Zaintrygowało mnie stwierdzenie dotyczące Niny, które pada w książce: „Nie miała mentalności Warszawki”. Czy możesz to rozwinąć?
Myślę, że to jest raczej w głowie mojego bohatera (nadkomisarza Karpiuka); są to pewne uprzedzenia dotyczące mieszkańców stolicy. Jako Warszawiak, chyba wolałbym tego nie rozwijać – w końcu wciąż większość moich znajomych mieszka w stolicy (śmiech). A tak serio, naprawdę uważam, że to są uprzedzenia. Większość ludzi, których znam, nie zachowuje się arogancko, tylko dlatego, że mieszkają i zarabiają w Warszawie.
Nina stwierdza, że jej najmocniejszą stroną jest szybkość myślenia. A co Ty uznajesz za jej największy atut?
Może nie największym. Myślę, że (mam nadzieję) w kategoriach śledczych, Nina jest raczej utalentowana. Potrafi łączyć fakty, dedukować, nie boi się swojej intuicji, potrafi rozmawiać z ludźmi, ale – kiedy trzeba – pokazać zdecydowanie; czasem w nieco grożący sposób, ale ogólnie kontrolowany i służący śledztwu. Tak jak i autor musi być wszechstronny: sprawny w fabule, dialogach, opisach i nie ma tu miejsca na słabości, tak i śledczy musi być wszechstronny, w zależności od sytuacji pokazać swoje walory. Więc może właśnie ta wszechstronność oraz pewna elastyczność jest największym atutem Niny.
Czy Nina powinna zacząć się martwić rysunkami córki?
Interesujące pytanie. Cóż, mogę powiedzieć, że nie jest to wątek, który w tym momencie coś znaczy. Ale może znaczyć. Motyw dzieci jako pewnych źródeł zagrożenia bardzo dobrze gra w kryminałach i thrillerach, a zwłaszcza horrorach. A rysunki są tego dobrą ilustracją. Więc czemu nie?
Wydaje mi się, że w „Kłamczuchu” wątek uczuciowy głównej bohaterki jest najmniej rozwinięty z całej serii, nad czym niestety ubolewam. Czy w kolejnej części, bo wierzę, że nad taką już pracujesz – coś się w tej kwestii zmieni?
Przykro mi. Jest pewna specyfika związana z tworzeniem bohatera wielotomowego – nazwijmy ją coś za coś. Wiem, że rozterki uczuciowe są atrakcyjne dla czytelnika, ale moja bohaterka raczej nie powinna ich mieć w każdym tomie. Proszę spojrzeć na innych: Hercules Poirot, żeby daleko nie patrzeć, nie ma żadnego życia uczuciowego, to bardzo ułatwia autorce życie. Ja oczywiście nie jestem na tym biegunie, i zacząłem tutaj serię z dużego „C”, ale potem trochę spuściłem z tonu, bo lubię swoją bohaterkę i nie chcę jej psuć (śmiech). W każdym razie mogę zapewnić, że wątek uczuciowy jeszcze będzie, spokojnie.
Ponieważ Kraków jest mi bliski, ciekawi mnie, czy Jędrzej Pasierski podobnie jak jedna z bohaterek „Kłamczucha” bywał w Pięknym Psie i Dymie?
Bywałem w obu i bardzo sobie chwalę, częściej w Dymie, Pięknego Psa nie pamiętam już tak dobrze. Dym to bardzo klimatyczna knajpka, a fantastycznym klimatem, że tak powiem, społecznym. W Warszawie jej odpowiednikiem jest chyba Plan B. Jest ciutkę ciasno, ale to działa na korzyść, bo jest interakcja i z tego co pamiętam, zawsze można spotkać znajomych. Odwołanie jest przypadkowe, bo jakoś tak mi leżało w narracji – nie miałem żadnego zdrożnego celu (śmiech).
Tak na zakończenie – nawiązując do tytułu książki – czy Jędrzej Pasierski jest kłamczuchem?
W sferze zawodowej, jak najbardziej. Kim jest powieściopisarz, jeśli nie bajarzem, kłamcą, łgarzem? Zwłaszcza autor powieści kryminalnych, który wciąż i wciąż oszukuje czytelników i wprowadza ich w błąd – ale zaznaczę, że na końcu musi wykazać się uczciwością, wszystko wyjaśnić, a w trakcie opowieści dać możliwość odgadnięcia zagadki.
Bardzo Ci dziękuję za poświęcony czas. I trzymam mocno kciuki, by „Kłamczuch” przyniósł Ci kolejne nagrody, bo ta książka to majstersztyk.
Dziękuję za dobre słowo.
Rozmawiała: Anna Joanna Brzezińska
Zdjęcia: Mikołaj Starzyński; Wydawnictwo Czarne