Jak zapomnieć coś, czego nie da się zapomnieć? „Bóg tak chciał” to przejmujące studium wieloletniej traumy, wiodącej na skraj przepaści.
Jest grudzień 1969 roku. Gdańsk. Deszczowa i nieprzyjemna aura. Dwunastoletni Wołodia wraca właśnie z nabożeństwa do swojego domu. Myśli o tym, o czym zazwyczaj myślą mali chłopcy w jego wieku – o dziewczynach, filmie, który chce zobaczyć, kolegach z podwórka… Nie wie jeszcze, że w domu rozgrywa się tragedia. Przychodzi akurat w momencie, gdy jego matka jest gwałcona, a przerażona siostra na to patrzy. Niewiele myśląc, chłopiec idzie po broń taty, wraca do pokoju i strzela. Napastnik ginie. W pewnym sensie ginie też Wołodia – jego beztroskie dzieciństwo, poczucie bezpieczeństwa, świat, jaki znał, znikają bezpowrotnie. Zostaje tylko pamięć wydarzeń, które będą go prześladować przez całe dorosłe życie. Wołodia dorasta w świecie dzielonym między religijność matki i ideologię komunistyczną ojca. Pomiędzy powojenną nienawiścią do faszyzmu i Niemców a przyjaźnią z niemieckim kolegą. W tej powieści nie ma dziecięcej beztroski ani dorosłego spokoju.
Arek Gieszczyk – gdańszczanin mieszkający od paru lat w Francji. Ceni dobrą literaturę, zwłaszcza J. C Oates (nieosiągalny wzór), Ewę Madeyską i Jacka Dehnela. Często sięga też do literatury gatunkowej spod znaku Arnaldura Indriđasona, a także Piotra Schmandta. W wolnych chwilach podróżuje rowerem z sakwami po śladach historii razem ze swoim psem Freyem. Miłośnik owczarków belgijskich Tervueren, wina oksytańskiego i Pink Floyd.
Od Autora:
Moja powieść, zatytułowana Bóg Tak chciał, początkowo była najzwyklejszym kryminałem z trupem znalezionym w piwnicy po pięćdziesięciu latach. Historia Włodzimierza i Güntera miała wypłynąć podczas śledztwa komisarza policji. Jednak to wymagałoby ode mnie tego, czego nie lubię w kryminałach, a więc mnóstwa rozmów oraz drobiazgowego śledztwa. Podczas pisania, ze strony na stronę, moja opowieść, jakby żyjąc własnym życiem, poszła inną ścieżką, przeradzając się w dramat rodziny, a szczególnie chłopca o imieniu Włodek. Opisana historia jest absolutnie fikcyjna. Postaci, które powołuję do życia również nigdy nie istniały. Myślę jednak, że w atmosferze tamtych lat, w trakcie tych wszystkich mentalnych i obyczajowych zmian, jakie wtedy następowały, to wszystko mogłoby się wydarzyć. Akcja powieści dzieje się w gdańskiej dzielnicy Siedlce. To miejsce wybrałem nieprzypadkowo: po pierwsze jest to miejsce mojego dzieciństwa, po drugie Tej dzielnicy, moich Siedlec, nie ma, jak mi się wydaje na literackiej mapie Gdańska. Opisany jest Wrzeszcz, Oliwa no i oczywiście Stare Miasto. A tego miejsca położonego na zachód od śródmieścia niestety nikt (?) nie obdarzył zaufaniem. Starałem się w tej historii przywołać ducha tego miejsca, mojego podwórka, które tak naprawdę znałem tylko z opowieści moich braci. Bo ja już się urodziłem, gdy to miejsce straciło urok podmiejskiej wsi. Wiele czytających moją powieść twierdzi, że to nie tak było, że inaczej, że tych świń nie było, a na placu naprzeciwko cmentarza nie było fryzjera tylko szewc. Jednak w powieści nie jest ważna prawda a opowiedziana historia i mam nadzieje, że będzie ciekawa.
Fragment:
W pokoju jest ciepło. Ojciec ma goły tors, owłosiony drobnymi rudawymi włoskami, w palcach ściska cybuch fajki.
Mała szeroko otwartymi oczami wpatruje się w pokrytą szczeciną twarz. Mam wrażenie, że siostra chce płakać, ale nie może się zdecydować. Na obu obliczach niemal równocześnie pojawia się cień uśmiechu. Stoję bardzo blisko taty i postanawiam się ujawnić. Chwytam go za dłoń luźno zwisającą wzdłuż ciała. On ją gwałtownie wyrywa z mojego delikatnego uścisku, widzę, że na czole pojawia mu się zmarszczka niezadowolenia. Nie wróży to nic dobrego. Spogląda na mnie i nagle się rozpogadza, tarmosi mnie po czuprynie ciemnych włosów.
– Podoba ci się moja siostszyczka?
– Zapominasz, brachu, że to moja córka. – Tata jest w dobrym humorze, wiem o tym, bo gdy jest zadowolony, to zwraca się do mnie właśnie w ten sposób, wymyślając różne przezwiska.
– Tatusiu, ale jak ma na imię? Mama mówiła, że sam mogę nazwać siostję, ale ja nie wiem jak – zawieszam głos, czekając na akceptację pomysłu mamy. – Myślałem, żeby ją nazwać Gałganek.
Tata śmieje się w taki sposób, jaki lubię najbardziej, przyjacielski, bez złości. Jednak robi to niezwykle
rzadko.
– Przypomina ci szmacianą lalkę? – Patrzy na mnie dobrotliwie, a ja zawstydzony odpowiadam:
– Tjochę, jest taka miękka, jak plastelina i wygina się na wszystkie stjony. – Mała w łóżeczku popiskuje, wciąż wpatrując się w tatę. – Ale to chyba nie jest imię żadnej świętej, pjawda?
– Żuczku, nie powtarzaj więcej tych babskich bzdur. – Uśmiech na twarzy ojca gaśnie, a ja nagle czuję, że strasznie mi się chce siusiać. Krzyżuję nogi, zaciskając siusiaka. Modlę się w duchu, by nie zsikać się w piżamę. Tata nie dostrzega mojego cierpienia, mówi dalej:
– Nie ma świętych, nie ma Boga. To są tylko legendy ciemnych bab dla dzieci takich jak ty.
Nic nie rozumiem. Mama taty mówi cały czas o Bogu, świętych i życiu wiecznym. Mama chodzi do kościoła, też się modli, prosi świętych o siłę wytrwania, a tata mówi, że Boga nie ma, że to wszystko bujda, legenda, bajki dla niegrzecznych dzieci. Przestraszony, bo czuję, że zaczynam popuszczać, mówię:
– Dobrze, tatusiu. – Kiwam głową ze zrozumieniem, a potem niepewnie się pytam, czy mogę iść do łazienki.
– Tylko wróć zaraz, ta mała dziewczynka czeka na imię.
Biegnę do kibelka, siadam na muszli i szczęśliwy sikam. Jeszcze tylko sprawdzam piżamę, obmacuję materiał i oddycham z ulgą, tylko troszeczkę zmoczyłem moje spodenki w misie. Macham lekceważąco ręką, do wieczora wyschnie – myślę sobie. Tata stoi przy opasłym kredensie błyskającym ciemną politurą. Z szafki zamykanej na klucz wyciąga opakowanie amfory i nabija fajkę świeżym tytoniem. Zerkam nieśmiało do tajemniczego wnętrza, gdzie są skarby taty. Widzę tylko sterty papierów, jakieś teczki i pudełka. Nic ciekawego dla chłopaka w moim wieku. Tata odwraca się do mnie, ma nadal pogodny wyraz twarzy. Nic a nic nie jest podobny do swojej mamy.
– Już wiem, mały, jak nazwiemy szkraba leżącego w tej różowej pościeli. – Patrzę na niego zaciekawiony. – Twoje imię jest po ojcu rewolucji radzieckiej, a więc twoja siostra będzie się nazywać po żonie Włodzimierza Lenina, Nadieżda. Podoba ci się?
AREK GIESZCZYK
BÓG TAK CHCIAŁ
DATA PREMIERY: I kwartał 2021
Wydawnictwo Oficynka