Po „Dziennik hipopotama” Krzysztofa Vargi sięgnęłam z pewną taką nieśmiałością. Czytałam teksty, które autor pisał w latach 90., szybko jednak się okazało, że ani ich tematyka, ani forma nie podbiły mnie na tyle, by zainteresowały na dłużej. Zdecydowanie napisane były piękną polszczyzną, dobrze się je czytało, nawet było się z czego pośmiać. Niemniej jednak ten typ pisarstwa jakoś do mnie nie przemawiał. Wszystko jednak wskazuje na to, że po kolejne książki tego autora sięgnę, po to, by się przekonać, jak jego pisarstwo ewoluowało, jak zmieniał się jego sposób patrzenia na rzeczywistość i sposoby mówienia o niej. Nie ukrywam też, że jest to efekt lektury „Dziennika hipopotama”.
Książka zwróciła moją uwagę przede wszystkim tytułem, bo wskazuje on i na formę gatunkową, do której autor sięga i na bliski – potencjalnie przynajmniej – związek z rzeczywistością, własnym doświadczeniem, a przy tym w pełni usankcjonowanym subiektywizmem prezentowanych spostrzeżeń, uwag, przytoczeń etc. Zabawny przy tym jest drugi człon tytułu. Autor bardzo jasno i precyzyjnie podaje literackie odniesienie, z którego korzysta (zainteresowanych odsyłam do lektury) niemniej bez niego sugestia jest zabawna i budzi uśmiech oraz zainteresowanie o czym „Dziennik hipopotama” będzie, kim będzie sam Hipcio, a także co i dlaczego będzie go interesowało w przedstawianych czytelnikowi zapiskach.
Moją pierwszą refleksją podczas lekturybyła ta, że warto nieco częściej sięgać do autorów, z których twórczością los, z różnych powodów, niegdyś nas zetknął. Obserwować jak dojrzewają ich myśli, sposób pisania, refleksje. Jak coraz bardziej świadomie piszą nie tylko o wydarzeniach kultury, ale też o tym, co jest w niej dla nich ważne, co jest formą, a co treścią, podaną w adekwatnym opakowaniu. Co się dzieje, gdy sama forma staje się treścią przekazu, a jej zmiana narusza też obowiązujące dotąd jego rozumienie i interpretację.
Drugą, że Varga zdecydowanie dojrzał i spoważniał. Jego swoboda w posługiwaniu się językiem jest godna pozazdroszczenia. Przechodzi lekko i bez żadnych potknięć miedzy fragmentami zupełnie różnymi, odległymi w czasie i przestrzeni, dotyczącymi często odmiennych zjawisk kultury. Przeplata te opowieści migawkami ze spacerów po Warszawie, odwiedzinami u matki, luźnymi refleksami na temat bieżących wydarzeń, w których z obowiązku lub dla przyjemności bierze udział, przyjacielskimi rozmowami z kolegami po piórze, dramatami życia własnego i znajomych. Od czasu do czasu komentuje to wszystko pisząc refleksje o swoim życiu, o tym co i dlaczego robi, co było i nadal jest ważne, co było i jest w nim stałe, a co się zmieniło lub zmienia. Co ciekawe, ta ilość tematów, dygresji, wątków, swobodne, bezkolizyjne przejścia między nimi, ich przenikanie się, zazębianie, uzupełnianie momentami przypominają piękny i wdzięczny taniec, a sama książka wciąga, ciekawi, a im bardziej czytelnik się w nią wgłębia, tym bardziej fascynuje, choć ani prosta, ani łatwa nie jest. Warto też podkreślić, że jest to przekaz bardzo spójny językowo i tematycznie, co jest nieco zaskakujące. Varga w znacznej mierze pisze sobą i o sobie, ocenia i komentuje subiektywnie zupełnie nie siląc się na obiektywizm i nie próbując nawet zmierzać do ogólników i podsumowań. Jasno i otwarcie mówi, że to co i jak pisze, zbudowane jest na podstawie lektur i wniosków z życia, oglądu i doświadczania rzeczywistości. Nie twierdzi, nie przekonuje, że ma patent na wiedzę i rację w tym co i o czym mówi, ale to są jego refleksje, myśli, zbudowane na latach doświadczenia. A mówi sporo nie tylko o swoim życiu, pracy i szeroko rozumianej kulturze, ale też współczesnej Polsce i byciu Polakiem.
Czytając ten tekst nie sposób nie zauważyć, że – trywializując – Varga zrzędzi, marudzi, wiecznie wszystko ironicznie krytykuje. Ale to jest rys obecny już w początkach jego drogi literackiej. Jest istotny , bo budzi liczne emocje, sprzeciwy i refleksje, a o to przecież chodzi. Tyle że tam był raczej podszyty humorem, dowcipem ubarwiającym prezentowany obraz, tu zaś jest zdecydowanie bardziej serio, a zarazem bardziej ironicznie. A spod tej ironii wyziera co jakiś czas smutne przekonanie, że we współczesnej, polskiej rzeczywistości, zorientowanej na marketing, promocję i zysk, a nie wartości kultury, lepiej nie będzie. Jest to rzecz jasna głos człowieka, którego ukształtowało życie i czas, w którym dorastał i zdobywał doświadczenia i miał własną wizję przyszłości. Niemniej jest to też głos, w którym sporo osób może odnaleźć własne refleksje, myśli i doświadczenia. Głos, który nie przekonuje i nie narzuca, ale zmusza nas do zastanowienia i refleksji, diagnoz, do określenia tego, co i – przede wszystkim dlaczego – jest lub powinno być dla nas ważne. Szczególnie istotny jest w tym kontekście powracający w „Dzienniku” co jakiś czas wątek lektur Vargi i pytanie dlaczego pisarz, który karierę rozpoczął w latach 90., czyli wtedy, gdy przed polskimi twórcami otworzyły się nowe możliwości i drogi rozwoju, powraca do klasyki i do lektury dla siebie. To jest pytanie, które autor stawia czytelnikom im pozostawiając refleksję i wnioski, być może licząc na to, że w odpowiednich warunkach i przy odpowiednim zainteresowaniu rozwój polskiej kultury wróci na właściwe tory. Dlatego warto po „Dziennik hipopotama” sięgnąć i zobaczyć czy obraz wyłaniający się z kart książki będzie nam bliski czy też inaczej spojrzymy na wykreowany świat, a być może i współczesną rzeczywistość.
Przeczytane dzięki uprzejmości Wydawnictwa Iskry.
Autorka recenzji: Iwona Pięta
Autor: Krzysztof Varga
Tytuł: „Dziennik hipopotama”
Wydawnictwo: Iskry
Data premiery: 20.08. 2020