Współcześnie mamy dostęp do rozrywki w dowolnej formie i w nieograniczonej ilości. Za pośrednictwem wybranych mediów możemy obejrzeć, wysłuchać, przeczytać tak wiele rzeczy, że momentami czujemy przesyt. Wiele osób dobrowolnie ogranicza ten repertuar różnych możliwości, między innymi rezygnując z dostępu do telewizji. Dawniej wyglądało to zupełnie inaczej. Gdy pierwsze teleturnieje zaczynały się pojawiać w telewizji polskiej było to ogromne wydarzenie nie tylko dla uczestników, ale i dla widzów. Całe rodziny integrowały się wokół wspólnego oglądania, kibicowania, odgadywania. Proszę Państwa, czas wstrzymać oddech, bo oto przed nami pełna sentymentalnych wspomnień i nieznanych zakulisowych anegdot książka autorstwa Romana Czejarka Kultowe teleturnieje.
Autor to postać mocno związana z mediami: z radiem (Program pierwszy Polskiego Radia, Trzeci program, Grupa radiowa TIME), telewizją (programy, takie jak Kawa czy herbata?, Pytanie na śniadanie, oraz teleturnieje – Tele Milenium i Gilotyna) a także prasą (artykuły w czasopismach: Polityka, Rzeczpospolita czy Gazeta Wyborcza). Na koncie ma również liczne książki, w tym szereg związanych z miastem Szczecin. Pod koniec ubiegłego roku wydał książkę, która u wielu czytelników wywoła szybsze bicie serca, a której bliżej przyjrzymy się już teraz.
K jak Kazimierz, Ł jak Łucja, F jak Franciszek, R jak Ryszard, T jak Tadeusz, N jak Natalia. Wystarczy ewentualnie dokupić samogłoski O, U i Y, żeby bez zastanowienia odgadnąć hasło: KOŁO FORTUNY. Program sprowadzony do Polski przez Wojciecha Pijanowskiego prosto z Ameryki po kilkunastomiesięcznych negocjacjach. Ogromny sukces teleturnieju i możliwość wygrania imponujących rzeczy sprawiły, że „polscy gracze traktowali walkę śmiertelnie poważnie. Suma głównej nagrody wywierała tak duże wrażenie, że uczestnicy robili wszystko, by ją zdobyć, więc na żarty i śmiech nie było ani miejsca, ani czasu.” Rzut oka na kategorię, jeden trafny strzał, szczęśliwe zakręcenie kołem – ten schemat nie znudził się przez wiele lat.
We wrześniu 1997 roku pojawił się w telewizji polskiej teleturniej, w którym każda rozgrywka zaczynała się od wyboru nagrody, a pomijała etap typowego pojedynku. „Żadnych pytań dotyczących wiedzy” – brzmiała podstawowa zasada. „Nawet banalne pytania o kolory ulubionych kwiatów budziły ostry sprzeciw” – zdradził gospodarz programu, Zygmunt Chajzer. W Idź na całość szczęśliwiec wskazany przez prowadzącego (a tak naprawdę przez jego asystenta, który wcześniej wybierał wyróżniające się osoby) miał za zadanie zaufać swojej intuicji lub wynegocjować jak najlepszą rekompensatę za odstąpienie od swojego wyboru. O sukcesie teleturnieju świadczy choćby to, że już po niecałym miesiącu od premiery Polsat i program „Idź na całość” pokonał pod względem oglądalności TVP1 z nieśmiertelnymi Wiadomościami, nadawanymi w tym samym momencie.
– „Z jakiego zboża produkuje się płatki owsiane?” – „Z kukurydzy.” Z takimi odpowiedziami musiał radzić sobie prowadzący, Tadeusz Sznuk. W czasie nagrywania programu Jeden z dziesięciu konieczne było zachowanie maksymalnej dyscypliny. Podczas gdy większość teleturniejów jest montowane już po ich zarejestrowaniu, w tym przypadku regulamin restrykcyjnie określał czas na odpowiedzi uczestników. W związku z tym w czasie późniejszego montażu udawało się uratować najwyżej kilkanaście sekund. Problem pojawiał się, gdy w czasie jednej rozgrywki spotkało się w studio kilku wybitnych graczy. Imponująca wiedza musiała być w takim wypadku prezentowana podczas dwóch odcinków, gdyż TVP była nieugięta w kwestii ram czasowych programu.
„Rzecz się dzieje w górach, na hali gazda wyszedł ze swojej chałupy. Patrzy, a tu artysta malarz jakiś siedzi, maluje obraz. Tak mu się przygląda, przygląda. Po jakimś czasie mówi do niego: -Panocku, no tak piknie malujecie. Hej, no, ale tak patrzę, tak se myślę, ile to się człowiek musi namęczyć, jak nie ma aparatu.” Tego programu i jego gospodarza nie trzeba nikomu przedstawiać. Karol Strasburger i jego (w rzeczywistości okazują się być naprawdę jego autorstwa) żarty na rozpoczęcie każdego odcinka Familiady kojarzy chyba każdy. Niemal równie charakterystyczne dla tego teleturnieju są nieprawidłowe wypowiedzi uczestników, zwłaszcza te, które w warunkach domowych nikomu nie przyszłyby do głowy.
Co jeszcze znajdziemy w książce? Wielką grę i powody zmian prowadzących. Program muzyczny Jaka to melodia i powody nagrywania oddzielnie: występu zaproszonej do studia gwiazdy, fragmentów utworów w wykonaniu zespołu oraz rozgrywki uczestników. Gilotyna i przyczyna, dla której prowadzący (a równocześnie autor prezentowanej książki) nie mógł znać pytań przed programem. Teleturniej Milionerzy i przegląd pytań, które pozwoliły wygrać główną nagrodę. A na koniec spotkanie z Krzysztofem Ibiszem – człowiekiem wielu twarzy, twarzą wielu teleturniejów – którego nie można zaszufladkować w skojarzeniu z jednym programem.
Lektura „Kultowych teleturniejów” jest jak podróż w czasie. Każdy z omówionych programów stanowił w tym okresie znaczący procent dostępnego zakresu atrakcji. Niezwykle łatwo wrócić do emocji odczuwanych w czasie oglądania ulubionych teleturniejów te kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat temu. I ten emocjonalny odbiór pomaga przymknąć oko na pewne niedociągnięcia książki, takie jak pomylone nazwisko prowadzącego Wielką grę, nieczytelne nazwy teleturniejów na grafikach rozpoczynających rozdziały czy ciągnący się przez ponad 30 stron „cytat” złożony z „żartów” Karola Strasburgera.
Ten imponujący przegląd nieznanych historii zza kulis wywoła wypieki na policzkach nie tylko czytelnika, ale i jego rozmówców, jeśli postanowi zabrać ich ze sobą w sentymentalną podróż do czasów dzieciństwa lub młodości.
Autor recenzji: Agnieszka Wrońska
Tytuł: Kultowe teleturnieje
Autor: Roman Czejarek
Wydawnictwo: Słowne
Data premiery: 10.11.2021