Każdy, kto czytał Wielką Księgę Detektywa Pozytywki wie, że jest to nie tylko zabawna, ale i pełna mądrych rozważań książka. Każdy, kto poznał przygody opisane przez Grzegorza Kasdepke i dał się wciągnąć we wspólne rozwiązywanie zagadek, chciałby, żeby taki detektyw istniał naprawdę. Inteligentny i uważny, ale też pocieszny i ujmujący swoim zachowaniem. Każdy mały fan chciałby go poznać. Każdy rodzic małego fana chciałby, żeby rzeczywiście istniał taki bohater inspirujący dzieci swoim błyskotliwym sposobem myślenia. Teatr Groteska sprawił, że takie spotkanie stało się w pewnym sensie możliwe.
Detektyw Pozytywka ma swoje biuro, mieszczące się na poddaszu kamienicy. “Różowe okulary”, bo taką nazwę nosi agencja, są otwarte dla wszystkich klientów, choć w rzeczywistości są nimi najczęściej mieszkańcy budynku. Dorośli mieszkańcy: Pani Ryczaj, Pani Majewska czy też dozorca, Pan Mietek zdają się mieć nieskończoną ilość niełatwych do wyjaśnienia przygód. A dzieci: Zuzia, Asia i Dominik mają ich jeszcze więcej. I tu z nieskrywaną przyjemnością wkracza Detektyw Pozytywka. Zdarza się również i tak, że zagadek do wyjaśnienia jest w danym czasie zbyt mało i Detektyw wciela się w rolę klienta. Kwestii do rozwikłania dokłada też Martwiak, który prowadzi w podziemiach konkurencyjną agencję detektywistyczną “Czarnowidz”.
Gdy tylko pojawiła się informacja o adaptacji jednej z naszych (5-latka i mojej) ulubionych książek nie mogliśmy się doczekać obejrzenia sztuki. Byliśmy przekonani, że Teatr Groteska jak zwykle stanie na wysokości zadania. Nie pomyliliśmy się. W ogromnym skupieniu śledziliśmy przygody bohaterów tak dobrze przez nas znanych, choć inaczej niż w książce zaprezentowanych. W największym stopniu różnił się Martwiak, który z pulchnego, niegrzeszącego urodą niemiłego pana w średnim wieku przeistoczył się w wysokiego, przystojnego, młodszego i wciąż niemiłego osobnika.
Znajomość prezentowanych podczas spektaklu zagadek i ich rozwiązań w niczym nie przeszkadzało, a wręcz pomogło w dostrzeżeniu i docenieniu wszystkich elementów. A było czym się zachwycać! W największym stopniu zaimponowały nam wspaniała charakteryzacja postaci, a szczególnie ich fryzury. Każda wyjątkowa, charakterystyczna dla danej postaci, dopracowana w każdym calu! Prawdziwy fryzjerski majstersztyk!
Bardzo pomysłowym zabiegiem było zaprezentowanie postaci w podwójnej formie – zarówno kukiełkowej, jak i prawdziwych aktorów. W zależności od sceny widzowie mogli przysłuchiwać się dialogom mieszkańców kamienicy prowadzonym przez szmaciane wersje postaci bądź obserwować ich w ruchu na deskach Teatru. Początkowo wydawało się, że niektóre postacie będą na stałe występowały w otwartych oknach mieszkań. Doceniłam to błyskotliwe rozwiązanie, jednak po chwili zaczęło mi brakować bliższych interakcji tych bohaterów. Jakże pozytywne było moje zaskoczenie, gdy w momencie zniknięcia kukiełek w głębi mieszkań, identycznie ucharakteryzowani aktorzy wybiegli z makiety budynku! Niezwykle oryginalne i zasługujące na szczególną pochwałę rozwiązanie.
W czasie blisko dwóch godzin (z jedną przerwą) trwania spektaklu nie zabrakło niczego, absolutnie niczego. Było dużo śmiechu, czasem z prostych żartów, takich jak ciągłe mylenie nazwiska Martwiaka przez panią Majewską i nazywanie go Zmarlakiem. Była interakcja z publicznością, niejedna okazja do wyrażenia swojego zdania, wyjaśnianie zagadek, tak aby były zrozumiałe dla każdego. Było mnóstwo emocji, cały ich przegląd, od beztroskiej radości aż do strachu przed ciemnością i złym snem. Znalazło się nawet miejsce na edukację w przyjaznej formie. Ortografia została odświeżona dzięki błędnym napisom na murze, a słowo prestidigitator dzięki wielokrotnemu powtórzeniu stało się możliwe do wymówienia przez najmłodszych, a jego znaczenie zrozumiałe.
To była wspaniała okazja na spotkanie z bohaterami książki Grzegorza Kasdepke, za co ogromnie dziękujemy Teatrowi Grotesce.
Zdjęcia: Teatr Groteska