Z Małgorzatą Oliwią Sobczak – autorką serii „Kolory zła”, która sprzedała się w ponad 100 tys. egzemplarzy rozmawiamy m.in. o jej nowej książce pt. „Szum”, będącej kontynuacją świetnie przyjętego pierwszego tomu serii „Granice ryzyka” pt. „Szelest”.
Na wstępie chciałam Ci pogratulować nominacji magazynu literacko-kryminalnego POCISK do nagrody „Złotego Pocisku” za „Szelest”, w kategorii najlepsza polska powieść kryminalna! Trzymam kciuki za ostateczny sukces – bo bez wątpienia jest to jeden z lepszych thrillerów kryminalnych, jaki ukazał się na polskim rynku wydawniczym w ostatnim czasie. Czy spodziewałaś się tak świetnego przyjęcia pierwszego tomu serii „Granice ryzyka”?
Nominacja do Złotego Pocisku mocno podniosła mi poziom endorfin, bo sama świadomość, że dla kogoś moje książki przynależą do literatury, z którą chce się obcować, jest totalnie ekscytująca. No i pozytywne przyjęcie ze strony czytelników to coś niezwykle dopingującego i motywującego. Z drugiej strony zawsze sobie powtarzam, że nie istnieją książki uniwersalne, które podobałyby się wszystkim. Książki są tak różne jak ludzie, którzy je czytają, jak ich oczekiwania, upodobania, wrażliwość, emocjonalność. Dlatego pisząc, nie stawiam sobie granic, nie kombinuję, czy coś się spodoba, czy nie. Tworzę intuicyjnie, dokładnie tak jak czuję. „Nie piszę dlatego, że są czytelnicy. Piszę dlatego, że jest literatura” – powiedziała kiedyś Susan Sontag i to zdanie jest mi bardzo bliskie.
Do księgarń trafił właśnie najnowszy tom wspomnianej serii z bezkompromisową dziennikarką Alicją Grabską i charyzmatycznym detektywem Oskarem Kordą. Muszę przyznać, że nie przestajesz zaskakiwać. Obok wciągającej i zaskakującej kryminalnej fabuły, to również świetna opowieść o dojrzewaniu, potrzebie akceptacji oraz postrzeganiu obrazu własnego ciała. Skąd taki pomysł?
Zawsze inspiruje mnie to, co blisko. I tym razem do podjęcia problematyki okresu dojrzewania zmotywowała mnie moja szesnastoletnia siostrzenica – jedna z Moich Osób, jak określam najważniejszych przyjaciół, niezwykła dziewczyna, która już w liceum musi konfrontować się z trudnościami kształtowanymi przez świat społeczny i odwieczne psychologiczne mechanizmy. To dzięki Sarze od jakiegoś czasu obserwuję dzisiejszą młodzież i myślę o tym, jak wiele obecnie możliwości mają nastolatkowie – możliwości, które nie były nam dane, czy to w kontekście sposobów wyrażania się i spędzania wolnego czasu, czy generalnie dostępu do świata, który dla nas, starszego pokolenia, był dużo węższy i mniej dostępny. I zazdroszczę im tego pluralizmu wyborów. Z drugiej strony szokuje mnie bezwzględność tych czasów. To, jak łatwo kogoś zranić, oszukać, wykorzystać, zgnieść i nie wziąć za to odpowiedzialności. I to, jak szybko poddajemy się masowej iluzji, że atrakcyjny wygląd jest tożsamy ze szczęściem. Na pewno dzisiejsza młodzież nie ma łatwiej. Może wybierać, a zarazem jest skazana na ciasne szufladki, o wiele ciaśniejsze niż dwadzieścia pięć lat temu, kiedy to ja byłam w liceum.
Z drugiej strony problemy dzisiejszej młodzieży niewiele się różnią od problemów, z którymi my borykaliśmy się w okresie dojrzewania. Niepokój, lęk, niepewność, brak samoakceptacji, kompleksy, niemożność dopasowania swojego zmieniającego się ciała do tego, co w środku i do tego, co społecznie obowiązujące. Mówi się, że dorastanie to powtórne narodziny. Narodziny, które każą nam na nowo siebie wymyślić i ulepić, w momencie, gdy buzuje w nas tyle uczuć, tyle sprzecznych emocji, od miłości do repulsji, od idealizacji do dewaluacji. Dla nikogo nie jest to łatwe. Każdemu dojrzewanie w mniejszym lub większym stopniu daje w kość, niezależnie od tego, czy dojrzewaliśmy w latach dziewięćdziesiątych XX wieku czy dojrzewamy w globalistycznym świecie. I właśnie to chciałam pokazać wybierając na bohaterki dwie dziewczyny z różnych domów, środowisk i przedziałów czasowych. Chciałam nadać dojrzewaniu uniwersalny wymiar. Pokazać, że każdy człowiek jest w tym czasie pozbawiony pancerza, a tym samym najbardziej narażony na atak i zagrożenia.
Jeśli mogę zapytać, czy tak piękna kobieta jak Ty borykała się z kompleksami w szkole średniej?
Kategoria piękna jest bardzo podchwytliwa, gdyż ugruntowuje błędne stereotypy, dając pożywkę kompleksom. Piękno to wytwór kultury, bo ciało ludzkie we wszystkich epokach było swoistą formą, której kształt nadawała moda. Nie ma więc piękna uniwersalnego, są tylko wzorce, do których powinniśmy się dostosować. A ja nieszczególnie tym wzorcom odpowiadałam. W podstawówce byłam zahukaną, nieśmiałą chłopczycą z odstającymi uszami, patykowatą, płaską jak deska. A wtedy atrakcyjność mierzyło się tym, że ktoś już zaczął dorastać, że jest przebojowy, że nie boi się rozmawiać z płcią przeciwną. Nie muszę chyba zatem dodawać, że w szkole podstawowej nie byłam popularna. I podobnie zresztą było w liceum. Dodatkowo zimą w pierwszej klasie moje ciało zaczęło się zmieniać. Raptownie, bez ostrzeżenia. Momentalnie urosły mi piersi, zaokrągliły się biodra i brzuch, a ja wskoczyłam w niemal trzy razy większy rozmiar ubrań. I to sprawiło, że przestałam siebie poznawać, jakbym została uwięziona w kimś innym. Pamiętam to ciągłe poczucie wstydu i zagubienia. Ten nieustający niepokój, irracjonalny lęk, niechęć do samej siebie i świata, mieszaninę sprzecznych emocji. Nie był to łatwy okres, a wręcz taki, który postrzegam za najgorszy w swoim życiu. Co ciekawe, po latach, gdy zaczęłam pisać, a moje książki trafiły w ręce licealnych koleżanek, usłyszałam od jednej z nich, że byłam najładniejszą dziewczyną w klasie. I to był dla mnie szok. Bo ja ciągle pamiętam, jak podczas przerwy podeszła do mnie jedna z dziewczyn, jak niby nigdy nic złapała mnie za boczki i zaczęła się śmiać. I ten śmiech ciągle przebrzękuje w mojej głowie. Tak samo jak uczucie, że chcę zapaść się pod ziemię i zniknąć.
Czy na potrzeby stworzenia tej książki zarejestrowałaś się na jakimś portalu randkowym? Jeśli tak – przytoczysz nam jakąś pikantną anegdotę?
Faktycznie w celach reaserchowych ściągnęłam aplikację pierwszego w Polsce komunikatora, który z biegiem czasu stał się również portalem randkowym. Założyłam tam fikcyjne konto i tak samo jak moja bohaterka nadałam sobie nick „Love”, opatrzony zresztą znamiennym zdaniem z „Szumu”: „Nie mogę spać, gdy wieje wiatr”. Miałam to konto zaledwie kilka dni, ale wystarczyło, by zebrać odpowiedni materiał fabularny, który literalnie przetransponowałam do książki. Najbardziej zadziwiającym zjawiskiem, na jakie się tam natknęłam, były tzw. dickpicki. Okazało się, że mężczyźni na tym portalu mają nieodpartą, dziką wręcz potrzebę, by wysyłać do użytkowniczek zdjęcia swoich nagich przyrodzeń. Były takie osoby, które dosłownie po „cześć”, od razu rzucały pytaniem typu „Ocenisz penisa?”. „Pewnie, dawaj” – odpowiadałam. I buch. Na ekranie pojawiało się zdjęcie członka, a czasami nawet cała galeria zdjęć. Najśmieszniejsze było to, że w przekonaniu tych mężczyzn ich penis przesłaniał wszystko wokół, nie dbali więc o szczegóły. A ja oczywiście dostrzegałam cały kontekst: szare kapcie na nogach, wypłowiałe, zmechacone majtki, otwartą zmywarkę, niedojedzoną kanapkę, brudne ciuchy na podłodze, ścierkę w kratę, stare pomarańczowe kafle podłogowe. W tle jednej z fotografii pojawiła się nawet dziecięca pielucha! Tym sposobem przedmioty codziennego użytku zupełnie zdetronizowały fallusy (śmiech).
Powróćmy do dwójki głównych bohaterów, a w szczególności do ich relacji. Czy po wzajemnej fascynacji i pożądaniu, które mogliśmy obserwować w „Szeleście”, dojrzeli i są gotowi na stworzenie czegoś trwalszego?
Niewątpliwie wydarzenia, które rozegrały się w „Szeleście”, nie pozostały bez skutku na ich zachowanie, a w szczególności Alicji, która doświadczyła szczególnej traumy. I być może to było jej dno, od którego musiała się odbić. Poszła na terapię, zmieniła nawyki, oddała pracy, znalazła pasję w postaci prowadzenia bloga o prawdziwych zbrodniach. Ale nie tak łatwo odbudować siebie na nowo. To długa i mozolna praca, a kruche podstawy może zburzyć najmniejszy podmuch.
W „Szumie” pojawia się nowa, interesująca postać – Janina Hinc – ekolożka sądowa, która odgrywa znaczącą rolę w prowadzonym śledztwie. To chyba pierwsze spotkanie w polskim kryminale z tą profesją i muszę przyznać, że w bardzo ciekawy sposób przybliżasz tajniki tego zawodu. Czy bohaterka ta pozostanie na dłużej w serii „Granic ryzyka” i jeśli tak – czy namiesza między Oskarem a Alicją?
Do stworzenia postaci ekolożki sądowej, Janiny Hinc, zainspirowała mnie książka Patricii Wiltshire „Ślady zbrodni”. Autorka w bardzo plastyczny, literacki wręcz sposób opisała w niej wyspecjalizowaną dziedzinę biologii kryminalistycznej, jaką jest palinologia kryminalistyczna lub inaczej ekologia sądowa zajmująca się badaniem środowiska przyrodniczego zbrodni. Od razu w mojej głowie pojawiła się myśl, by wykreować postać ekolożki sądowej, która będzie pomagać detektywowi Oskarowi Kordzie w śledztwie. I muszę przyznać, że bardzo polubiłam tę bohaterkę, a tym samym pojawi się w kolejnej części serii „Granice ryzyka”. A czy namiesza? Znając mnie, możecie się tego spodziewać (śmiech).
Cichym bohaterem Twojej najnowszej powieści jest po raz kolejny Trójmiasto, którego klimat (niezależnie od epoki) oddajesz w niezwykły sposób. Dzięki Tobie lubię odwiedzać te miasta i podążać śladami głównych postaci. Gdybyś miała zaproponować czytelnikom Twoich książek co powinni zobaczyć w Trójmieście, co by to było?
Żeby zrozumieć Trójmiasto, trzeba przede wszystkim je doświadczyć. Przebrnąć przez grząski plażowy piasek, poczuć na twarzy zimny północny wiatr, wsłuchać się w potężny szum fal, powodzić wzrokiem po spienionym brzegu, po stalowym niebie, po którym przelatują skrzeczące mewy. Trzeba zobaczyć też połyskujący od deszczu bruk Monciaka i alpejskie sopockie domki, pokontemplować widok stoczniowych dźwigów stojących w oddali niczym uśpione olbrzymy, przejechać nocą obok gdańskiej rafinerii przywodzącej na myśl kosmiczny statek, zatrzymać się choć na chwilę przed którymś z modernistycznych gdyńskich budynków, spojrzeć do góry, przejechać oczami po obłych, pulsujących marynistycznym duchem formach. Trójmiasto jest jedyne z swoim rodzaju, tak zróżnicowane i spójne zarazem.
Pozostając w temacie bohaterów powieści, chciałabym zapytać o Attacus atlas. Czyżby Małgorzata Oliwia Sobczak była miłośniczką motyli?
Motyle są wyjątkowymi owadami. Bajecznie kolorowymi, przyciągającymi wzrok, na pozór wesołymi, ale kryjącymi w sobie smutek i jakąś tragiczną ulotność. A do tego w zbliżeniu mają w sobie coś potwornego, wręcz Gigerowsko odrzucającego. Pewnie dlatego, gdy zaczęłam myśleć o przyrodniczych śladach kryminalistycznych, od razu przed moimi oczami pojawił się motyl.
Rozmawiając z Tobą nie można chyba uniknąć pytania o muzykę, która towarzyszy Twoim bohaterom. W „Szumie” kilka razy przywoływany jest Zespół Dance Like Dynamite. Przypadkowy wybór, czy jest to jedna z kapel, która rozbrzmiewa w Twoim domu/aucie?
Bardzo lubię przemycać do moich książek trójmiejskie smaczki, a zespół Dance Like Dynamite niewątpliwie do takich należy. Ich muzyka doskonale oddaje trójmiejski koloryt – nostalgiczna i mocna zarazem, intelektualna i emocjonalna, piękna w wyrazie, a jednak kryjące w sobie jakiś brud. Nic więc dziwnego, że to właśnie muzyka Dance Like Dynamite towarzyszy moim bohaterom. W „Szumie” możemy natknąć się nawet na rozdział rozgrywający się na koncercie tej grupy. „Nie moja wina” monodeklamuje dziennikarka Alicja Grabska wraz z wokalistą Krzysztofem „Sado” Sadowskim i jest w tej przekornej modlitwie coś oczyszczającego, coś co sprawia, że moja bohaterka sobie wybacza.
W „Szumie” wspominasz o jednej z książek Piotra Borlika. Czy polecasz twórczość tego autora?
Są takie książki, które na zawsze zmieniają postrzeganie pewnych miejsc. I tak dla mnie stało się z książką „Boska proporcja”, która zaczyna się od sceny odnalezienia w oliwskiej palmiarni zwłok młodej kobiety. Tym samym konstruując rozdział rozgrywający się nieopodal tego miejsca, nie mogłam nie wspomnieć o Borliku, tym bardziej, że uwielbiam w intertekstualne odniesienia w sztuce. To niesamowite, że literatura potrafi nadać przestrzeni nowy charakter i mam wielką nadzieję, że moje książki również zmieniają trójmiejską percepcję wielbicieli mocnych wrażeń.
Część akcji powieści rozgrywa się w 1992 roku po premierze „Psów” Władysława Pasikowskiego. Jaki jest Twój ulubiony cytat z tego filmu?
Zdecydowanie: „Cześć Maleńka. Dla kogo teraz miauczysz?”. Ta scena ma w sobie wszystko, co lubię: wpadającą zza okna szarość, donośny dźwięk odbijającego się o parapety deszczu i dojmujące napięcie pomiędzy dwójką bohaterów. Pada tam zaledwie kilka słów, a jednak wyraz tego dialogu jest tak silny: bliskość, która nie może się ziścić, sprzeniewierzenie, zawód, zdrada i w końcu tęsknota, której nie sposób zagłuszyć najgorszymi czynami. „Jestem zepsuta” – mówi Alicja Grabska do Kordy, ale równie dobrze właśnie tak mogłaby powiedzieć przez telefon Angela do Franza.
Czy Małgorzata Oliwia Sobczak jeździ rowerem miejskim Sunrise?
Pewne elementy fabularne samoistnie wskakują na miejsce. I tak było z tym modelem roweru. Szukałam czegoś na tyle charakterystycznego, by można było to namierzyć, a z drugiej strony, by poszukiwania chwilę trwały. Co zabawne, ja nadal jeżdżę na moim góralu z podstawówki: zgniłozielony Kands, jak się okazuje rower nie do zdarcia (śmiech).
Na zakończenie – wiem, że prace nad kolejnym tomem „Granic ryzyka” są już na zaawansowanym etapie. Zdradzisz Czytelnikom jakieś szczegóły?
Trójmiasto, przeszłość i teraźniejszość, zbrodnia, tajemnica, zdrada, kryzys wartości. I blizna Kordy. Tyle póki co mogę odkryć.
Rozmawiała: Anna Joanna Brzezińska
Zdjęcia: Laura Bielak