Z Igorem Brejdygantem – autorem „Wiatru”, jednego z najlepszych polskich kryminałów 2021 roku wg „Książek. Magazynu do czytania” rozmawiamy m.in. o jego nowej książce pt. „Sieroty”
Życie dwójki głównych bohaterów Twojej najnowszej powieści pt. „Sieroty” wywraca się do góry nogami 13.05.2009 roku. Tego dnia ich rodzice zostali brutalnie zamordowani, a oni trafili do domu dziecka prowadzonego przez zakonnice. W książce sporo uwagi poświęcasz panującym warunkom w tego typu placówkach oraz ich wpływowi na kształtowanie się osobowości dzieci. Na ile obraz jaki przedstawiasz jest wynikiem przeprowadzonego przez Ciebie researchu?
Żeby odpowiedzieć na to pytanie musimy najpierw zdefiniować na jego użytek słowo „research”. Mój research sprowadza się z reguły do wnikliwego śledzenia sfery życia publicznego poprzez słuchanie, czytanie i oglądanie tego, co dostępne w tej sferze. Oczywiście nie słucham, oglądam i czytam wszystkiego co popadnie i co wpadnie mi w ręce, choć zdarza mi się w poczekalniach różnych przychodni czytać też o suplementach, które kobiety powinny zażywać w ciąży i o innych rzeczach, które nieszczególnie mnie dotyczą albo interesują, a jednak bywa, że nagle zupełnie nie wiadomo, kiedy stają się przydatne. Może właśnie takie przeładowanie informacjami wszelkiego rodzaju jest jednym z powodów, dla których piszę książki, w ten sposób pozbywam się przy okazji pewnych nadmiarów treściowych. Bardziej zaś serio odpowiadając na powyższe pytanie, które dotyczy rzeczy ważnej, poważnej i nieco smutnej, to akurat w tym wypadku dość dużo czytałem o różnych przypadkach nie do końca właściwego funkcjonowania domów dziecka, szczególnie tych wyjętych poniekąd spod kontroli państwa i powierzonych instytucjom związanym z kościołem. Oczywiście jak najdalszy byłbym od generalizowania też i w tym obszarze, bo doskonale wiemy wszyscy, że są wspaniałe domy dziecka prowadzone przez siostry zakonne czy inne osoby związane z kościołem, ale są też takie przypadki jak ten związany z osławioną siostrą Bernadettą. Słowem: są dobre domy dziecka i niedobre, tych drugich jest zresztą coraz mniej na szczęście, na nieszczęście akurat moi bohaterowie trafili do jednego z nich.
Ania i Marcin Piotrowscy to rodzeństwo bardzo silnie ze sobą związane, jedno za drugim wskoczyłoby w ogień. Czy opisując ich relację czerpałeś z własnego doświadczenia, obserwacji, które czyniłeś spotykając się oraz rozmawiając ze znajomymi, czy są to całkowicie fikcyjne postacie?
Nie istnieje przynajmniej w moim świecie coś takiego jak „całkowita fikcja”, tak jak nie istnieje też coś takiego jak „całkowita realna prawda”. Fikcję buduje się z elementów rzeczywistych, a prawdę realną, czyli dokument czy true crime buduje się z rzeczywistości ubogaconej fikcją, czyli w gruncie rzeczy wbrew pozorom różnica nie jest aż tak wielka. Słowem: ja pisząc fikcję zawsze czerpię ze swoich doświadczeń i z tego czego w życiu się dowiedziałem, fikcję składam z klocków absolutnie prawdziwych, gdybym ich nie miał, gdybym ich nie dotknął i nie poznał przynajmniej w jakimś obszarze nic nigdy nie mógłbym napisać. Własne doświadczenie, jeśli chodzi o relację z rodzeństwem mam raczej nikłe, bo mam wprawdzie brata, ale poznaliśmy się będąc dorosłymi ludźmi i relacje właściwie dopiero konstruujemy, co nie oznacza zresztą, że ich nie mamy i że nie są bliskie, ale jednak są innego rodzaju, choćby z tej racji, że nie byliśmy blisko od urodzenia. Tak więc są to fikcyjne postacie, które złożyłem z doświadczeń, obserwacji, informacji, odrobinę też z własnego doświadczenia i oczywiście ze wzbogaconej rodzajem empatii wyobraźni.
Muszę przyznać, że nie oszczędzasz tytułowych sierot. Nie dość, że trafiają do sierocińców, to jeszcze padają ofiarami pedofilów. Dlaczego spotyka je tyle zła?
Głównie dlatego, że im trudniej mają bohaterowie, tym więcej muszą włożyć wysiłku i przedsięwziąć kroków, żeby sobie poradzić, a to czyni historię interesującą. Gdy bohaterowie mają łatwo zawsze istnieje zagrożenie, że będą bierni, bo jeśli jest dobrze to po co zmieniać, czyli po co działać?
Na okładce „Sierot” możemy przeczytać m.in.: „By uwolnić się od pętających nas wspomnień i wejść w dorosłe życie, trzeba najpierw zrozumieć i zaakceptować swoją przeszłość. Tylko tak możemy wyzwolić się od traum i odnaleźć spokój”. Czy uważasz, że prawda zawsze wyzwala i przynosi dobro?
Oj to świetne pytanie, a próbując na nie odpowiedzieć można spokojnie napisać książkę. Ogromny temat, ale żeby w miarę krótko, to tak, uważam, że prawda wyzwala. Czy przynosi dobro, to już inna sprawa i zawsze decyzja osoby wyzwolonej. W „Sierotach” nie chodzi jednak tyle o samą prawdę, co bardziej o traumę, którą przyniosły przeszłe wydarzenia i żeby się z tą traumą, która już i tak ciąży, uporać, młodzi muszą wyjaśnić przyczynę, dla której owa trauma zaistniała. Wyobrażam sobie, że czym innym jest prawda o wydarzeniach, które nas nie dotyczyły, albo nijak nas nie dotknęły i przy jej wyjawianiu czasem można by się zastanawiać, czy jest sens to robić, ale tutaj już są pokiereszowani ludzie i dla nich prawda jest, a przynajmniej liczą, że będzie, jak eliksir na zbolałe rany. Generalnie jednak odnosząc się do pytania ja osobiście uważam, że kłamstwo nawet jeśli bezpośrednio o nim nie wiemy, nawet jeśli związana z nim sprawa nas nie dotknęła, to zawsze wisi gdzieś w powietrzu w szerszej świadomości, jest w ludziach, którzy nas otaczają i ciąży, więc tak, lepiej poznać prawdę, przebić balon, bo może nas za bardzo w końcu obciążyć.
Muszę przyznać, że czytając „Sieroty” niesamowicie podobały mi się dialogi z udziałem głównych bohaterów, w których można doszukać się wielu zwrotów charakterystycznych dla współczesnego języka nastolatków. Ktoś Ci pomagał, by były one autentyczne?
Nie, nikt mi nie pomagał, ja generalnie w swojej pracy jestem dość osamotniony, ale za to mam dwie córki, z których jedna jest w wieku Ani, a druga nieco starsza, więc słucham ich rozmów, dostaję od nich memy, instastory i inne tiktoki, obracam się wśród ich znajomych i strzelam trochę z ucha, gdy rozmawiają, więc w tym sensie tak, ktoś mi pomagał.
Bardzo mnie ciekawi czy Igor Brejdygant używa sformułowania „za moich czasów”, czy podobnie jak jeden z bohaterów wystrzega się go 😉
Stara się wystrzegać i niestety czasami go używa 😊 Mam jednak świadomość, że kiedy już pójdzie się bezkrytycznie w taki odbiór rzeczywistości z perspektywy „moich czasów” to to jest ten moment, gdy zaczynamy się starzeć i nic nie da się już na to poradzić. Dlatego walczę z tym w sobie wciąż i bezustannie.
A jak jest z Twoją wrażliwością muzyczną – czy podobnie jak u Ani bliżej Ci do Mahlera niż Zenka, czy wręcz odwrotnie?
Jestem gdzieś pewno w połowie drogi między Mahlerem a Zenkiem, acz znów staram się trzymać bliżej Mahlera, bo mam świadomość, że o ile nadużywanie sformułowania „za mich czasów” zepchnie mnie w starzenie, o tyle nadmiarowe słuchanie Zenka zablokuje mi szansę na jakikolwiek rozwój. Bardziej serio słucham trochę klasyki, sporo jazzu, no i słucham też rock’n’rolla, ale nigdy nie byłem zwolennikiem nadmiarów dźwiękowych, słowem: wolę ballady rockowe od heavy metalu.
Wszystko w życiu jest kwestią priorytetów – czy to jedna z kluczowych zasad zarządzania czasem Igora Brejdyganta?
Kluczowa absolutnie, choć na szczęście czasem udaje mi się o niej zapomnieć na chwilę i wtedy oddaję się jakimś zajęciom, które z punktu widzenia zarządzania pewno byłyby potraktowane jako marnotrawstwo. Oczywiście sprawą osobną jest jeszcze też kwestia ustawienia owych priorytetów. Nie ukrywam, że w moim przypadku głównym napędem jest potrzeba utrzymania finansowego rodziny, a że przy okazji staram się też zrobić coś dla sfery sacrum to już inna sprawa. Ciężko byłoby mi sobie już dziś wyobrazić, że pracuję wyłącznie dla pieniędzy i nie mam z tego żadnej duchowej satysfakcji. Może muszę tak mieć, bo pracuję właściwie ciągle, więc żeby duch nie obumarł, muszę go czymś dokarmiać będąc w pracy.
Jeden z bohaterów rozmyśla nad tym czym jest intuicja. Rodzajem większej spostrzegawczości, jakąś nadinteligencją czy może darem, którego tzw. nauka nie jest w stanie zinterpretować. Jakie Ty masz zdanie na ten temat?
Waham się. Czasem lubię to zjawisko postrzegać jako pochodzące jednak ze sfery metafizycznej, kiedy indziej rozkładam je na kawałki na sposób bardziej oświeceniowy, czyli szukam naukowej przyczyny. Słowem: jestem trochę rozdarty, tak jak mój bohater.
Główna bohaterka wychodzi z założenia, że jeśli raz pójdziesz na skróty, to potem już nigdy nie starczy ci sił na przejście drogi. Uważasz podobnie?
Nie, ja na szczęście wiem zresztą z autopsji, że z tych manowcy, na które wiedzie droga na skróty, można się jeszcze wydostać, ale kosztuje to bardzo dużo wysiłku i im później się zawróci tym ciężej i boleśniej jest dojść na właściwą drogę.
Brak półtonów to chyba największe kłamstwo tego świata – prawda czy fałsz?
Prawda bez dwóch zdań. Czasem mi się wydaje, że ta obecna potrzeba bardzo silna w świecie na określanie wszystkiego w czerni albo bieli to pokłosie wszechobecnej cyfryzacji. Jak wiadomo świat komputerów zna tylko zera albo jedynki, podczas gdy prawda, jeśli istnieje, to leży gdzieś pomiędzy tymi dwiema cyframi w nieskończonej liczbie cyfr po przecinku. Pod tym względem zdecydowanie wolałem analog, czyli niestety „za moich czasów” 😊
Zdradzisz czytelnikom czy jesteś gościem z piekła rodem, czy jednak przestrzegasz podstawowych zasad savoir vivre i nigdy nie stajesz na progu gospodarza przyjęcia z pustymi rękami?
Staram się coś przynosić zawsze, a nawet jeśli zdarzy mi się zapomnieć, to na szczęście mam jeszcze znacznie kulturalniejszą ode mnie żonę, która dopilnuje, żebyśmy się nie objawili z pustą ręką.
Na zakończenie – pracujesz już nad następną książką czy na razie dajesz sobie chwilę odpoczynku?
Zupełnie nie daję sobie odpoczynku. Pracuję nad trzema serialami, w tym nad jednym na podstawie w/w „Sierot”, a nad innym z pewnym bardzo znanym i uznanym na świecie pisarzem, skądinąd tak się fajnie składa, że jest to też jeden z moich literackich idoli i ulubieńców. Poza serialami po głowie chodzą mi też przeróżne inne pomysły, z których, jeśli Bóg pozwoli, na pewno wykiełkuje też kolejna książka.
Rozmawiała: Anna Joanna Brzezińska
Zdjęcia: Laura Bielak