Z Jędrzejem Pasierskim – autorem cyklu powieści kryminalnych o Ninie Warwiłow rozmawiamy m.in. o jego najnowszej książce pt. „Martwy klif”
Do księgarń trafił właśnie najnowszy tom serii z komisarz Warwiłow. Muszę przyznać, że nie przestajesz zaskakiwać. Tym razem Nina wraz z córką udaje się na kilkudniowy urlop do nadmorskiej, pięknie położonej Boleni, w sąsiedztwie której giną ludzie… Co zrodziło się w Twojej głowie pierwsze – miejsce czy fabuła „Martwego klifu”?
Pewną moją koncepcją na cykl jest zaskakiwanie. Albo raczej: odświeżanie. Na pewno istnieje wartość serii, która rozgrywa się w jednej konkretnej miejscowości. Intuicyjnie to zawsze wydawało mi się jednak monotonne. Jeśli chodzi o „Martwy klif” to wszystkie elementy zeszły się ze sobą w pewnym momencie. Inspiracja jednym konkretnym budynkiem, moje poznawanie, doświadczanie Wolinu, no i fabuła. Ale jakbym musiał wybrać, to miejsce. To przeważnie jest miejsce.
„Wyobraźnia, niezbędna do rozwiązania spraw, potrzebowała przestrzeni”. Czy podobnie jest z pisaniem? Boisz się utraty wątku, jeśli ktoś Ci przeszkadza? Czy nie ma to dla Ciebie żadnego znaczenia?
Dokładnie tak (śmiech). Na przykład w ogóle nie przeszkadza mi pisanie, kiedy wokół są inni ludzie; sporo pisałem przecież w kawiarniach. Jednego jednak nie zniosę, kiedy się to mnie mówi. To jest konfundujące dla innych, więc ostatecznie wolę pisać w samotności. Nie dlatego, że mi szum przeszkadza, bo nie przeszkadza, tylko właśnie dlatego, żeby jakieś pytanie skierowane do mnie nie wyrwało mnie z nurtu myślenia. Bardzo tego nie lubię i potem zawsze mi się wydaje, że zdanie, które zgubiłem, było lepsze.
U boku Niny pojawia się podkomisarz Szymon Kacperski. Czy obawiałeś się, że Warwiłow sama sobie nie poradzi ze znalezieniem mordercy, czy powód pojawienia się tego bohatera jest inny?
Tym razem historia ukazała mi się w dwóch równorzędnych narracjach policyjnych. To, znowu, delikatne odświeżenie konwencji. Po Gnieździe, gdzie miałem czworo narratorów, w tym takich należących też do jednej rodziny. A tu policjant – policjantka, czyli stale jesteśmy w śledztwie. Ze względów powiedzmy proceduralnych potrzebny był również lokalny policjant, ale tym razem chciałem, aby to był układ, w którym Nina ukazana jest jako ta starsza, bardziej doświadczona, wręcz – na piedestale. Coś jak mistrzyni i uczeń. Z różnych względów, również tych powiązanych z jej życiem prywatnym.
Czy Kacperski pojawi się jeszcze w Twoich książkach, czy raczej był to jednorazowy występ?
Trudno mi jest w tym momencie wyrokować i ogłaszać na sto procent, ale pisałem do tej pory jedną serię i jest to „Komisarz Nina Warwiłow” (śmiech).
Czy osoby takie jak pani Fela – jedna z bohaterek „Martwego klifu” – są potrzebne w społeczeństwie? Lepiej mieć je za przyjaciela czy wroga?
Postać wiejskiego plotkarza, plotkarki, przewija się w moich powieściach i jest dla mnie niezmiennie fascynująca. Może dlatego, że w dzieciństwie w górach uwielbiałem słuchać takich ludzi. Byłem rozmowny, na wsi gadałem z każdym. Słuchałem z tą przysłowiową rozdziawioną gębą, by jako dziecko mówić potem rzeczy zaskakujące dla rodziny. Przypuszczam, że ani za przyjaciela, ani za wroga: dla kogoś żywiącego się plotką to ona jest paliwem, sympatie nie mają większego znaczenia…
Obok wciągającej i zaskakującej kryminalnej fabuły, to również świetna opowieść o trudach samotnego macierzyństwa. Czy w Twojej opinii Nina jest dobrą matką?
Niezmiennie trudno jest mi powiedzieć, i to zostawię czytelniczkom i czytelnikom. Czy w ogóle powinno się oceniać, opiniować? Jako autor zresztą unikam oceny, to nie jest moje zadanie. Przedstawiam pewną sytuację, zostawiając pole do interpretacji.
Nie ukrywam, że zupełnie inaczej wyobrażałam sobie losy Niny, w porównaniu z tym, co przedstawiłeś w „Martwym klifie”. Tworząc tę bohaterkę pozwalasz sobie na spontaniczne decyzje, czy raczej jej historia już dawno została przez Ciebie ukartowana?
W takim razie już osiągnąłem pewien sukces, bo zaskoczyłem (śmiech). Trochę spontanicznie, a trochę jej losy ukazują mi się zawczasu. Wówczas wiem co się wydarzy w kolejnej części – ale niekoniecznie w dalekiej perspektywie.
„Sukces to głód, proszę pana – zaśmiał się Szostek. – Jeden urodzi się głodny, a drugi syty”. Jak to jest w Twoim przypadku?
Ha, trudno powiedzieć, ale wydaje mi się, że raczej głodny. Może nie tyle samych sukcesów, ile wyzwań, nowych rzeczy, doświadczeń; może po prostu niespokojny duch we mnie drzemie.
Czy Jędrzej Pasierski podobnie jak Nina kupuje sobie sam prezenty? Jeśli tak, proszę pochwal się z jakiej okazji i co to takiego ostatnio dostałeś.
A czy liczy się smaczny posiłek? Nie jestem wielkim fanem rzeczy, kupowania, raczej zużywam je aż do cna. Czasem otrzymuję w prezencie od bliskich bardziej wartościowe przedmioty, ale potem się denerwuję, że ktoś się na mnie wykosztował i tak dalej. Był czas, że żyłem blisko minimalizmu: mało ubrań, rzeczy codziennego użytku (wyjątek: mnóstwo książek). Teraz życiowo jest mi trudno, ale wierzę, że łatwiej mi się żyje bez rzeczy – choć nie pogardzę pizzą włoską w roli nagrody.
Czy czytałeś serię czarnych kryminałów z jamnikiem? Polecasz?
W dzieciństwie – tak. Nawiasem mówiąc, cóż za oko do szczegółów! Bardziej wychowałem się na seriach wydawanych przez Phantom Press i Wydawnictwo Dolnośląskie, ale Jamnik, jakże malowniczy, również się przewijał.
Gdybyś był mordercą – przyznałbyś się do winy?
Nie sądzę. Wszak jestem z wykształcenia prawnikiem (śmiech). Na prawie karnym uczyli: nigdy się przyznawaj. A praktycy dodają: nigdy nie rozmawiaj bez adwokata…
Niedawno wspomniałeś, że będziesz wydawał częściej, tak więc kiedy możemy spodziewać się kolejnej Twojej książki i czy będzie to kolejna część serii z komisarz Niną Warwiłow czy coś całkiem innego?
Jeszcze chwilę potrzymam w sekrecie. Takie zboczenie zawodowe. Niemniej otrzymałem już parę pytań o cykl z Niną, więc przypuszczenia są słuszne. Jeszcze się nie kończy.
Rozmawiała: Anna Joanna Brzezińska
Zdjęcia: Łukasz Giza