Scenariusz i reżyseria – to dwa elementy niezbędne w przypadku filmu, ale też spektaklu teatralnego. A co gdyby pozbawić wspomniane dzieła kultury tych elementów? Efekty takiego zabiegu możemy zobaczyć w „Zimnych ogniach” wystawianych na deskach Teatru Bagatela.
Zaczyna się dość niepozornie. Oto w noc sylwestrową zastajemy jednego z bohaterów (Krzysztof Bochenek) przysypiającego na fotelu przed telewizorem. Chwilę relaksu przerywa niespodziewany gość (Marcin Kobierski), który przypomina mężczyźnie o dawno zaciągniętym zobowiązaniu. Wpłynie ono znaczącą na życie bohatera i jego rodziny. I dalej, byłoby całkiem zwyczajnie, a akcja powinna toczyć się normalnie, gdyby nie fakt, że zza kulis dobywa się głos, który poucza aktorów. Zbesztani, zmuszeni zostają do powtórzenia zagranej sceny od początku, tym razem już z wprowadzeniem poprawek. I od tej chwili wiemy, że nie będziemy mieli do czynienia ze zwykłym przedstawieniem.
W pewnym momencie na scenę wkracza reżyser (Przemysław Branny), który przedstawia swoją sylwetkę, opisuje metody, z których korzysta i proces twórczy, który towarzyszył tworzeniu przedstawienia. To nie koniec, gdy w pewnej chwili zabraknie prądu, pada pomysł, by aktorzy zabawili widzów opowieściami ze swojego życia. Pojawia się nawet kilka wyznań. Dowiadujemy się między innymi, że spektakl miał pierwotnie wyglądać nieco inaczej, ale jedna aktorka zachorowała i straciła główną rolę. Otrzymujemy nawet możliwość obejrzenia, jakby to wyglądało, gdyby spektakl przybrał taką właśnie formę.
A to nie koniec niespodzianek. Będziemy mieli też okazję obejrzeć odegrany na scenie fragment „Romea i Julii” i kilka razy ucieszyć ucho piosenkami rodem z musicalu. Muszę powiedzieć, że jestem pod wrażeniem umiejętności wokalnych! Takich głosów nie powstydziłby się niejeden musical.
Aktorzy często łamią trzecią ścianę, a to gdy patrzą na nas i zostają upomnieni przez reżysera, a to gdy w jednej ze scen wychodzi do nas dwójka aktorów i mówi, że mimo wszystko postanawiają kontynuować przedstawienie. Wszystko wydaje się obracać co rusz w perzynę, sytuacja wymyka się spod kontroli, a my nie wiemy, czy to prawda, czy zaplanowany proces. Prawdziwą wisienką na torcie, gdy wszystko się sypie, jest scena, gdy Ewa Mitoń gra dwie role jednocześnie i prowadzi dialog. Coś wspaniałego! Realizmu dodają też przeplatające się prawdziwe imiona aktorów, które wypowiada reżyser, myląc się niekiedy.
„Zimne ognie” to spektakl nieco inny, pozwalający zajrzeć nam za kulisy tworzenia sztuki. Doceniający również pracę ekipy, której na scenie zazwyczaj nie widać, ale widać jej pracę np. w postaci dekoracji. Na światło dzienne wychodzi także reżyser i jego działania. Możemy podejrzeć wzajemne relacje pomiędzy ludźmi, układy. A przy tym otrzymujemy spektakl, bardzo dobrze zagrany, z ciekawą koncepcją. Ogląda się go z dużą satysfakcją. Akcja jest tu zróżnicowana, raz dzieje się wiele. Innym razem zwalnia, by za chwile uderzyć ze zdwojoną mocą. Jeśli poszukujecie nietuzinkowej sztuki, która momentami bawi do łez, to „Zimne ognie” idealnie się sprawdzą.
Autorka recenzji: Monika Matura
Tytuł: Zimne ognie
Autor: Maciej Sajur
Reżyseria: Maciej Sajur
Obsada: Natalia Hodurek, Izabela Kubrak, Ewa Mitoń, Krzysztof Bochenek, Przemysław Branny, Marcin Kobierski, Piotr Różański