Z Mają Opiłką rozmawiamy o jej debiutanckiej książce pt. „Czarny żałobnik”.
Ponad miesiąc temu ukazała się Twoja debiutancka powieść – „Czarny żałobnik”. Śmiało mogę pokusić się o tezę, że jest to jeden z lepszych debiutów kryminalnych, jakie ukazały się na polskim rynku wydawniczym. Ogromne gratulacje. Jak to zrobiłaś? Pomógł Ci ogrom przeczytanych kryminałów, czy raczej jest to kwestia talentu, a może Twojej ciężkiej pracy? Bo jestem przekonana, że nie jest to fart nowicjusza.
Zacznę od podziękowań. Jest mi niezmiernie miło, że książka tak świetnie się przyjęła. Bardzo dziękuję za te pozytywne opinie (za negatywne również) i zarazem za zaufanie, bowiem czytelnicy kryminałów należą do wyjątkowo wymagającego grona. Musiałam wznieść się na swoje wyżyny i stworzyć historię, która przyciągnie czytelników, ale też ich nie zawiedzie, sprawi, że będą ciekawi dalszych losów bohaterów. Nie mogłaby to być jedynie powieść skupiająca się na samym śledztwie. Chciałam oddać w ręce czytelnika materiał, który będzie realistyczny, w którym nie zabraknie postaci z krwi i kości, takich ludzkich, mających swoje problemy i słabości, nieidealnych, goniących za sprawcą zbrodni, ale i charakternych, zabawnych, z którymi poszłoby się na piwo czy kawę. Jak udało mi się stworzyć tak udany debiut? Z pewnością pomogło uwielbienie do kryminałów, ale nie tylko. Staram się czytać książki z różnych gatunków. W swoim życiu przeczytałam wiele, bardzo wiele. Natomiast nie chcę się wzorować na żadnych autorze. Dążę do tego, by wypracować swój własny styl pisania i komponowania fabuły… Co do talentu, mam pewną łatwość w wymyślaniu historii, tworzeniu postaci i kreowaniu ich losów. Natomiast talent to jedno, bez ciężkiej pracy i samodyscypliny nie byłoby ani tej, ani innej powieści. A ta dyscyplina jest niesamowicie ważna. Ja na co dzień pracuję. I te osiem godzin dziennie spędzam na pracy umysłowej. Później wracam do domu i trzeba usiąść do pisania. Skupić się, postarać odciąć myśli krążące wokół innych tematów i zająć tworzeniem powieści. Nie zawsze jest to łatwe. Bywają dni, w których przychodzi mi to z niebywałą trudnością. I właśnie w tym momencie, to takie samozaparcie, że muszę, że bez tego nie skończę książki, pomaga. Ta ciężka praca jest fundamentem bez którego nie ma finałowego efektu w postaci gotowej powieści, która trafia w ręce czytelnika. Ale żeby nie było tak dramatycznie – ja to naprawdę kocham. Pisanie sprawia mi ogromną frajdę, nawet jeśli czasem frustruje, to i tak uważam się za szczęściarę, bo znalazłam w życiu zajęcie, które daje mi tak ogromną satysfakcję.
Zdradzisz nam, od czego zaczęłaś pisanie „Czarnego żałobnika”? Od tytułu, pomysłu na zbrodnię, kreacji któregoś z bohaterów czy może od zdrady, której w tej powieści nie brakuje?
Zaczęło się od motyla. Szukałam pomysłu mogącego pełnić znak rozpoznawczy sprawcy. I tak wpadłam na rusałkę żałobnik. Jest to motyl, którego ubarwienie przypomina płaszcz żałobny – ciemny brąz, czerń. Stwierdziłam, że pasuje idealnie. Klimat książki jest ciężki, mroczny, wręcz duszny. Przeplatające się w niej relacje międzyludzkie mogą przytłaczać. Dokładnie tak jak żałoba, która potrafi odebrać radość życia. Stąd też tytuł. Czerń ze względu na klimat panujący w tej powieści, powiązania ze stratą… A żałobnik, bo dla sprawcy właśnie ta żałoba ma ogromne znaczenie. Spasowało idealnie. Zdrada również jest tutaj istotna. Ona w tej książce jest trochę jak perkusista w zespole, może nie na pierwszym planie, ale bez niej nie ma tej historii. Jej melodia przygrywa w tle i nie pozwala o sobie zapomnieć. Zupełnie tak, jak nie potrafi o zdradzie zapomnieć sprawca. Jeśli chodzi o sam pomysł na zbrodnię… Nie chciałam iść w tematy, które przewinęły się przez książki innych autorów. Stąd pomysł na wykorzystanie średniowiecznych metod tortur. A właściwie, by to sprawca wykorzystywał te metody do uśmiercania ofiar. Jest przez to brutalnie, ale zarazem intrygująco. Czytelnik może się zastanawiać, skąd w człowieku bierze się tyle zła, że sięga po tak przerażające sposoby na odebranie życia? Przecież mógł zastrzelić… Cokolwiek innego. A tutaj mamy do czynienia z przygotowaniami. Należało te średniowieczne machiny zbudować. Odtworzyć ich wygląd, a nawet zmodernizować, by zadawały ofierze jeszcze więcej bólu. Jaki można wysnuć z tego wniosek? Że nie o samą śmierć chodzi sprawcy, ale i o zadawanie bólu. Bo ten ból trawi odpowiedzialnego za te zbrodnie człowieka. Jest innego rodzaju, ale nie umie się go wyzbyć. W tej książce jest poruszanych wiele tematów. Również tych związanych z kruchością ludzkiej psychiki. Zbrodnia w kryminale jest ważna, ale uważam, że to co dzieje się wokół niej, wokół bohaterów, nie jest bez znaczenia. I właśnie ci bohaterowie, ich kreacje, to był taki kolejny element na mapie pomysłu na fabułę. Prokurator Ostrowska i komisarz Adam Kruger, czyli wybuchowy tandem, bez dwóch zdań wysuwa się na pierwszy front tej powieści. Od nich zaczęłam tworzenie, kreowanie bohaterów. Ta dwójka miała być nieoczywista. Oczywiście chciałam, by czytelnik ich polubił, aby ich historia przeszłości zaintrygowała i sprawiła, by zechciano lepiej ich poznać. A co do tej wspomnianej nieoczywistości… Kruger i Ostrowska nie mieli być bohaterami bez skaz. Nie chciałam stworzyć wyidealizowanych stróżów prawa. Oni mają swoje na sumieniu i jeszcze niejednokrotnie przyjdzie im stanąć przed wyborami, trudnymi wyborami, które nadwyrężą ich sumienia. Podsumowując… Tworzenie powieści zaczęło się od motyla, a wiodło przez kilka kolejnych, niezwykle istotnych elementów.
Warto zaznaczyć, że w „Czarnym żałobniku” poruszasz bardzo ważny temat handlu ludźmi. Jest on trzecim pod względem wielkości dochodów nielegalnym biznesem, tuż po handlu bronią i narkotykami. Polska coraz częściej staje się krajem docelowym dla ofiar handlu ludźmi, jednocześnie pozostając nadal krajem ich tranzytu oraz pochodzenia. Skąd pomysł na taki wątek?
Wątek pojawił się wraz z Ostrą i ten pomysł rozwinął się wraz z powieścią. Początkowo plan zakładał napomknięcie o tym, a stał się elementem niezwykle istotnym. Nie tylko dla Ostrowskiej, ale i całej fabuły, a już zwłaszcza tej następnej części, która już się pisze. Skąd w ogóle chęć poruszenia handlu ludźmi? Poniekąd ze względu na przerażające statystyki. Nam się wydaje, że to co nas bezpośrednio nie dotyka, nie istnieje. Że o handlu ludźmi to tylko w filmach i serialach. Jednak prawda jest brutalna. W naszym kraju mamy z tym do czynienia i wcale nie na tak małą skalę, jak mogłoby nam się wydawać. I nawet jeśli nawet nie chcemy o tym myśleć, zło nas otacza. Wielu zaginionych pada ofiarą handlu ludźmi. A ten proceder ma wiele wymiarów. Nie zawsze dotyczy przestępstw seksualnych, ale także handlu ludzkimi organami. Czarny rynek ma się świetnie i to jest niepokojące. Roczny przychód z handlu ludźmi w celach seksualnych wynosi niemalże sto miliardów, nie milionów, a właśnie miliardów. To są przeogromne pieniądze. I ogrom ludzkiego cierpienia. Tych, którym odebrano prawo decydowania o sobie, zmuszono do oddawania własnego ciała, poniżano, traktowano jak obiekt, rzecz, którą ktoś kupił i ma na własność. Tych ludzi odarto z człowieczeństwa, zabrano im tak naprawdę wszystko. I to się nie kończy. Dlatego postanowiłam poruszyć ten temat w książce, nie tylko z perspektywy ofiar, ale także z tej drugiej strony. Bliskich, którzy przecież też cierpią katusze. Życie w braku świadomości co z tymi, którzy zaginęli, których kochamy, a oni przecież gdzieś tam są… To potrafi zabijać od środka. Trawi umysły i jest niczym ta rana, która nigdy się nie zasklepi, już zawsze będzie się sączyć i przypominać o tym, co zostało utracone. A w większości przypadków – utracone bezpowrotnie. Jednak zdarzają się sytuacje, gdy te osoby wracają. Jakimś cudem udało im się uciec… I co wtedy? W jakim są stanie? Ile może znieść ludzka psychika? Również chciałam rzucić światło na ten problem, który bez wątpienia istnienie. Handel ludźmi, z której strony by na niego nie spojrzeć, da się dostrzec dramaty niewinnych ludzi i trzeba o tym rozmawiać.
„Nie ma zbrodni doskonałych, a tylko wolno myślący śledczy” Prawda czy fałsz?
Prawda. Nie ma zbrodni doskonałych. Prowadzenie śledztw jest piekielnie trudnym zadaniem. Ani książka, ani tym bardziej filmy i seriale nie oddają pełnego obrazu pracy policji i prokuratury. W powieściach staramy się przemycić jak najwięcej prawdy dotyczącej śledztw oraz pracy służb poszczególnych organów. Natomiast, gdyby opisać procedury, tyle ile naprawdę trwa ta papierologia, cały ten proces na poszczególnych szczeblach, to czytelnik, by się zanudził. Praca śledczych to nie sama akcja, ale i frustrujące czekanie na wyniki. A tego czekania jest sporo, co automatycznie wydłuża śledztwa… Wolno myślący śledczy… Pewnie dostanę kiedyś od kolegów policjantów ochrzan za to określenie. Trzeba pamiętać o istotnej kwestii. Nie zawsze chodzi o pracę policji czy prokuratury. Przeciwnik, z którym przychodzi im się mierzyć, ma istotne znaczenie. Często to właśnie ta osoba narzuca zasady gry. A jeśli śledczy mają do czynienia z niezwykle sprytnym, inteligentnym sprawcą, rozwikłanie spraw bywa nieprawdopodobnie skomplikowanie. I miejmy z tyłu głowy, że praca policjantów na różnych szczeblach oraz w różnych systemach, na których przychodzi im pracować, nie wygląda jak w znanym serialu CSI Kryminalne Zagadki Miami.
Pisząc recenzję „Czarnego żałobnika” miałam problem od czego zacząć, wskazując najmocniejsze punkty tego kryminału, gdyż według mnie wszystko było genialne. Stworzyłaś chyba najlepszy zespół śledczy, o jakim czytałam. I dlatego chciałabym, byśmy teraz trochę o tych bohaterach porozmawiały. Seksowna, kochająca szpilki i ostra jak brzytwa prokurator Alicja Ostrowska czy brutalnie szczera, świetnie pasująca do stereotypowych kawałów o kobietach kierowcach podkomisarz Paula Bielik. Do której bohaterki Ci bliżej? Którą z nich bardziej lubisz, którą łatwiej Ci się kreuje?
Ostatnio rozmawiałam z kolegą o Pauli. I zapytał mnie o ruszanie z ręcznego pod górkę… W książce jest taki fragment, w którym Bielik prowadzi samochód i musi wjechać pod wzniesienie. W głowie odzywa się jej głos i szepcze – oby tylko auto nie zgasło, bo to byłby wstyd. Zaraz po zdaniu egzaminu na prawo jazdy, to był może nie mój koszmar, ale coś co wywoływało u mnie stres. Więc idąc tym tropem, bliżej mi do Bielik. Zresztą jeździ białym seatem ibizą. I to taka ciekawostka – to również i mój ukochany samochód. To też nie jest tak, że Paula to cała ja. Mamy wiele różnych cech charakteru, ale gdzieś te niektóre wspólne również się znajdą. Natomiast skupiając się już na samej Pauli. Bywa wkurzająca z powodu swojej zazdrości o Krugera. Dziewczyna czuje miętę do barczystego komisarza i nie sposób tego nie zauważyć. Stąd też pojawia się jej bijąca po oczach niechęć do Ostrej – Alicji Ostrowskiej. Piękna prokurator jest z kolei w centrum zainteresowania Krugera. I to samo w sobie wywołuje konflikty. Paula ma charakter takiej upierdliwej młodszej siostry. Ona Krugera mieć nie może – komisarz traktuje ją właśnie jak siostrę – ale skoro z nim nie będzie, to czy zamyka to sprawę? Nie. Ostra działa na Bielik niczym przysłowiowa płachta na byka. I ta relacja między nimi jest ciężka. Ostrowska mogłaby nieco spuścić z tonu, ale nie potrafi. Powiedzieć, że prokurator nie ma lekkiego charakterku, to jak nic nie powiedzieć… I to właśnie z tą postacią miałam największy problem. Choć może problem to nieadekwatne słowo. Sprawiała mi trudności. Ja rzadko paraduję w szpilkach… A tutaj rzuciłam sobie wyzwanie stworzenia pięknej, eleganckiej i zarazem wybitnie charakternej kobiety. Nie chciałam zrobić z Ostrej paniusi, ale też nie takiej wrednej jędzy. Musiałam złapać odpowiedni balans tej postaci. Czytelnik już na początku poznaje Ostrowską od tej zadziornej strony, kobiety, która w język się nie gryzie. Klnie sporo i to może razić. Jednak zagłębiając się w jej historię, przerzucając kolejne kartki, dostrzec można powody jej zachowania. To dlaczego stała się tak ostra, tak nieprzystępna, tak trudna… Przy tej bohaterce wyzwań było kilka. Z jednej strony cechy jej urody i charakteru, a z drugiej zaś te targające nią emocje. Przeszłość, która spędza niejako sen z jej powiek, która dręczy i nie pozwala jej ułożyć sobie życia. Ona jest trochę jak zranione zwierzę… Jest ranna, udręczona, ale nie odpuszcza, wciąż chce walki i nie spocznie, dopóki nie dopnie swego. Droga Ostrej dopiero się rozpoczęła i gwarantuję, że przed nią wiele wyzwań, trudności i życiowych wyborów. Kolejne tomy pokażą, jak ona to przyjmie i jak będzie ewoluować. Pomimo tego, ile wyzwań mi rzuciła, to osobiście bardzo ją lubię. Nie jest jednowymiarowa. Przez to, że jest skomplikowana, jest intrygująca i zarazem daje mi, jako autorce, niebywale duże pole manewru. Nie sposób nudzić się z tą bohaterką. Natomiast Bielik jeszcze będzie miała swoje wielkie momenty. Ona już zdążyła pokazać jak świetną jest policjantką i… jak niską ma tolerancję kofeiny.
To teraz dla równowagi przejdźmy do facetów. Charakteryzujący się obłędnym spojrzeniem, inteligentny i sprytny komisarz Adam Kruger, czy lubiący żarty, a jeszcze bardziej wszelkie ploteczki starszy aspirant Bartosz Bereś. Z którym poszłabyś na piwo, a z którym na randkę?
Piwo – bez dwóch zdań z Beresiem. Tworzenie jego postaci sprawiło mi chyba najwięcej frajdy, pod tym względem, że dobrze się z nim bawiłam. To taka pozytywna pierdoła i jego się po prostu nie da nie lubić. Jest uroczy, bywa zabawny i wie wszystko o wszystkich. Nie zawsze tę wiedzę o kimś chce zdradzać. Za przykład niech posłuży sytuacja z Bielik i fakt, że nie chciał jej wyjawić, co łączyło Krugera z Ostrą. Tutaj warto zaznaczyć, że Bereś sam nie do końca wiedział, co tak naprawdę wydarzyło się pomiędzy wspomnianą dwójką. I właśnie ta historia pokazuje, jakim człowiekiem jest Bereś – lubi ploteczki, ale nie puszcza w eter tych niesprawdzonych. Jest oddany i uwielbia swoją pracę i Krugera, choć komisarz wiele od niego wymaga. I to jest człowiek, z którym poszłabym na randkę. Poniekąd dlatego, że jest trochę w moim typie i na swój sposób przypomina mi pewną osobę. Odbiegając od porównań, bo ,,pisząc” Krugera nie wzorowałam się na nikim, to jest facetem, który dla bliskich mu osób jest gotów na wiele. Porządny z niego facet i trochę szurnięty w taki pozytywny sposób. I jak Ostra twierdzi – ładnie śpiewa.
W książce mamy również postać terapeutki specjalizującej się w terapii małżeństw. Zawód ten cieszy się coraz większym zainteresowaniem. Ludzie cechują się coraz większą otwartością na radzenie się ekspertów w prywatnych sprawach. Gdybyś sama miała problem w związku skorzystałabyś z tego typu pomocy? I co ważniejsze, czy Maja Opiłka potrafiłaby wybaczyć zdradę?
Tak, gdybym uznała, że potrzebuję terapii, bez dwóch zdań skorzystałabym z pomocy. Nie zawsze człowiek jest w stanie sobie poradzić z otaczającymi go problemami. Obojętnie, czy dotyczą związku, czy innych sfer naszego życia. Czasem trzeba przyznać się przed samym sobą, że potrzebujemy pomocy i z niej skorzystać. Po to istnieją terapie, by w razie potrzeby zdecydować się na profesjonalny głos rozsądku. Przykre jest, że wiele osób wciąż uważa korzystanie z terapii za słabość i niejako wstyd. A nie jest to żaden wstyd, czy powód do ujmy na honorze. I o ile w przypadku kobiet, wygląda to nieco lepiej, tak wciąż zbyt mało mężczyzn zwraca się o pomoc. Nie tylko w kwestiach związkowych, ale i tych stricte dotyczących ich samych. Terapia to wciąż temat, o którym się zbyt mało mówi. I tak mi się wydaje, że my jako społeczeństwo mamy niewielką świadomość w tej kwestii. Już od dziecka wpaja się nam, że chłopaki nie płaczą, nie jojcz, nie płacz, bądź silny/silna bo świat bardziej da Ci po dupie… I żyjemy potem w tym przekonaniu, a kogo obchodzi co nas gryzie? Że lepiej zacisnąć zęby, niż przyznać się, że coś nas boli. A skoro potrafimy ze złamaną ręką jechać do szpitala, z bólem zęba do dentysty, to dlaczego nie iść do terapeuty, psychologa czy psychiatry z bólem, który trawi nasze serce, myśli i nie pozwala normalnie funkcjonować? W kwestii zdrady… Nie. Nie wybaczyłabym i nie wybaczyłam. Doświadczyłam tego na własnej skórze i uważam, że czegoś takiego się nie wybacza. Gdybym wybaczyła, to chyba straciłabym szacunek do samej siebie. Oczywiście, każdy ma prawo do własnego zdania. Ja tylko odpowiadam w swoim imieniu. I proszę sobie teraz nie pomyśleć, że miałam jakieś myśli dotyczące mojego eks i przelałam je na papier. Nic z tych rzeczy. Z perspektywy czasu to już temat, o którym rozmawiam ze spokojem. Nic przyjemnego, ale jak mawia klasyk – co nas nie zabije, to nas wzmocni. W stu procentach się z tym zgadzam. I jeśli czyta to osoba, która doświadczyła zdrady, to pamiętaj, że problem z Twojego życia sam się usunął, a wszystko co najlepsze jeszcze przed Tobą. Poboli, bo zawsze boli, ale pójdziesz dalej i uśmiech się pojawi.
Wiem, że skończyłaś dietetykę. Czy komisarz Lis, który uwielbia wszystko, co zielone byłby Twoim ulubionym klientem? Czy może wolałabyś stworzyć jadłospis dla lubiącej energetyki i wszystko co zawiera kofeinę podkomisarz Bielik lub uzależnionego od krówek medyka Woźnego?
Paula ewidentnie źle sobie radzi z nadmiarem mieszanki energetyk-kawa. Myślę, że miałaby problem z trzymaniem diety. Woźny i jego zamiłowanie do krówek… Sporo trenuje z Lisem, więc mógłby być dobrym podopiecznym. Z racji tego, że wysiłek fizyczny sam w sobie robi robotę. Co do samego komisarza… Lubi zielone, trenuje, wzór i zarazem idealny człowiek, by ułożyć mu dietę. Choć myślę, że w gruncie rzeczy każdy z nich, by się nadawał. Jedynie obawiałabym się współpracy z Paulą. Lekkiego charakterku nie ma, a jeszcze gdyby się dowiedziała co jada Lis, mogłaby być zazdrosna, że ona w swoim jadłospisie tego nie ma.
Patrząc na Twoją świetną figurę, można w ciemno założyć, że fast foody omijasz szerokim łukiem. Jeśli jednak zdarza się, że Maja Opiłka zamawia pizzę to tylko z rukolą, z krewetkami i mango czy może z kurczakiem i ananasem?
Teraz może sobie przysporzę wrogów, ale… Pizza z ananasem i kurczakiem, to nie jest pizza tylko czysta profanacja. Krewetki lubię, mango też, ale nie razem w jednym daniu. Nie przepadam za połączeniem mięsa z owocami. Kompletnie nie moje klimaty. Moje kubki smakowe mówią pas na samą myśl. Ale to nie jest też tak, że pizzy i innego jedzenia typu fast food unikam. Rzadko, ale czasem jadam. Ulubiona pizza to ta na cienkim cieśnie, z sosem pomidorowym, szynką prosciutto i rukolą. Moja figura jest zaś zasługą pracy nad sobą. Daleko mi do formy sprzed kilku lat, ale lubię ćwiczyć, zmęczyć się i poczuć ten przypływ endorfin, gdy już siadam po treningu i wiem, że wykonałam fajną robotę. Tak jak uważam, że czytanie rozwija nasz umysł, tak uważam, że nie powinno się zapominać o ciele. I nie chodzi mi o treningi siłowe, że każdy musi podnosić ciężary czy coś w ten deseń. Nie. Aktywność fizyczna ma sens, gdy zaczyna sprawiać ci przyjemność. Wtedy czerpiemy z niej wszystkie korzyści. Ciało potrzebuje ruchu. My o tym zapominamy, ale ono nie i potem musimy sięgać po leki przeciwbólowe, a wystarczyłoby się trochę poruszać.
Od ponad roku pracujesz w prokuraturze. Podejrzewam, że na brak nudy nie narzekasz. Czy podobnie jak Kruger lubisz, by poziom adrenaliny utrzymywał się u Ciebie na wysokim poziomie?
Zdecydowanie na brak nudy nie narzekam. Dzieje się dużo i to nawet bardzo. Jednakże daleko mi do uwielbianej przez Lisa adrenaliny. Ze mnie niemal stuprocentowa introwertyczka. Ja lubię spokój. To nie jest też tak, że unikam ludzi i sytuacji, gdzie coś zaczyna się dziać, bo też nie lubię nudy. Właśnie, gdy książka się ukazała, a zaczęły pojawiać się wywiady, to przyszedł taki moment, gdy zastanawiałam się, jak ja sobie z tym poradzę. Był stres i taka trochę obawa, bo jak wspomniałam, jestem introwertyczką. A jednak, jak się okazało, te rozmowy na temat książki, poznawanie nowych ludzi, to jak wiele się dzieje, sprawia mi przyjemność. Jakoś się w tym odnalazłam. Teraz mam przed sobą rozwijanie Instagrama i Facebooka… Jak ja to nazywam, gadanie do aparatu w telefonie. I to mnie odrobinę stresuje, ale może jak Lis, rzucę się na głęboką wodę i poczuje radochę z adrenaliny? Kto wie.
Pozostając w temacie Twojej pracy. Zdradzisz nam, czy w Twoich nowych książkach pojawi się postać, która będzie wzorowana na prokuratorze, którego znasz osobiście?
Nie. Nie chcę wyciągać z mojej pracy nic co mogłoby sprawić, że nadużywam czy wykorzystuję mojego mocodawcę i ludzi, z którymi współpracuję. Skłamałbym jednak, gdybym powiedziała, że ta praca mi nie pomaga przy pisaniu. Pomaga i to bardzo. Chodzi mi tutaj o pracę w prokuraturze od tzw. kuchni. Jak wygląda przepływ korespondencji, zakładanie akt, prowadzenie śledztw… Te wszystkie procesy, które dzieją się wewnątrz budynku. Gdzie wzrok postronnych osób nie dociera. I bez możliwości poznania tych elementów pewnie byłoby mi ciężej o tym pisać. Natomiast, nie będzie prokuratora stworzonego na człowieku, którego znam. Nie chciałabym ani siebie, ani nikogo innego przedstawić w niekorzystnym świetle. Praca, to praca, a pisanie toczy się własnym życiem i jest wynikiem mojej wyobraźni.
Czy Maja Opiłka prowadzi/prowadziła kiedyś pamiętnik? Jeśli tak – czy zdradzisz jakieś pikantne lub śmieszne szczegóły?
Nie. Nigdy nie prowadziłam pamiętnika. Pamiętam, że jako dziecko próbowałam, ale po dwóch dniach mnie to znudziło. Może za mało się działo i nie było czego opisywać?
Jesteś miłośniczką tenisa. Zakładam, więc, że kibicujesz Idze Świątek i wiesz, że ona lubi czytać książki. Czy zastanawiałaś się nad wysłaniem jej egzemplarza „Czarnego żałobnika”?
Oczywiście, że kibicuję. Zresztą nie tylko jej, ale i pozostałym naszym reprezentantom kraju. Nie, przyznam się szczerze, że nie wpadłam nawet na taki pomysł. Ale sprawiłaś, że zaczęłam o tym myśleć, więc kto wie. Może do niej napiszę.
Na koniec dwa krótkie pytania. Limonka z miętą czy mango (jeśli chodzi o piwo)?
Limonka z miętą.
Najlepsze rzemieślnicze krówki to…?
O matko… Wybór ciężki, ale chyba z Cukiernia Europejska w Katowicach.
Rozmawiała: Anna Joanna Brzezińska