Z Małgorzatą Oliwią Sobczak rozmawiamy o jej najnowszej książce pt. ,,Błękit”.

Zanim zaczniemy rozmawiać o Twojej najnowszej książce proszę powiedz nam, jaki jest Twój ulubiony dzień tygodnia? Czy podobnie jak dla jednej z bohaterek, są to błękitne środy?
Te błękitne środy, jak pokazała książka, potrafią być najpiękniejsze, ale bywają też najokrutniejsze. Więc tej środy to ja bym się jednak strzegła (śmiech). Chyba ostatnio moim ulubionym dniem są… poniedziałki! Bo po weekendowym rodzinnym chaosie w domu nastaje cisza. Zaparzam kawę, włączam muzykę i siadam do pisania – nie ma lepszej formy relaksu. Codziennie dziękuję losowi, że mam pracę, którą tak bardzo kocham.
„Błękit” zbiera świetnie recenzje. Ogromne gratulacje. Oddałaś w ręce czytelników prawie 500 stron świetnej prozy. Rozmawiając o tej książce warto, a wręcz nawet powinno się wspomnieć, że inspirowana jest ona prawdziwymi wydarzeniami z lat dziewięćdziesiątych (historią śmierci Darii Relugi). Jak trafiłaś na tę sprawę, jako że jest to niestety jedna z tych spraw, których nie rozwiązano do tej pory i przeszły niemalże bez echa? I czy dopuszczasz do siebie myśl, że być może „Błękit” sprawi, że coś dobrego się zadzieje w tym temacie?
Na sprawę Darii Relugi natknęłam się już kilka lat temu. Trochę zobaczyłam w niej samą siebie z czasów liceum. A przede wszystkim dojrzałam w niej czującą, marzącą, planującą, działającą, kochającą i empatyczną osobę, pewnie w dużej mierze za sprawą filmików z życia prywatnego Darii, które można znaleźć w sieci. Przykładowo możemy zobaczyć dzień jej matury – Daria idzie przez szkolny hol w gronie ubranych w białe koszule i czarne spódniczki koleżanek. Wyraźnie się wyróżnia – ma na sobie czarną sukienkę i białą sztuczną różę przypiętą do piersi. Coś mówi, szeroko się uśmiecha. Zamaszyście macha rękoma. Od razu poczułam, jakbym ją znała.
Może to właśnie to fabularne przedstawienie tej postaci tak na mnie zadziałało? A może fakt, że Daria przypomina mi nie tylko mnie, ale moją zmarłą przed trzydziestoma pięcioma latami kuzynkę, która odeszła tak jak Daria tuż przed pójściem na wymarzone studia prawnicze? Moja Asia miała bardzo podobne włosy – też długie, grube, o podobnej strukturze. A przecież każdy mój kryminał tak naprawdę jest o Asi, o tym, jak bardzo czyjaś śmierć wpływa na życie całej rodziny, zmieniając wszystko na zawsze.
Częściowo odwołałam się do historii Darii w moim Szumie, w którym młoda licealistka zostaje zgwałcona i uduszona niedaleko swojego domu. Wykorzystałam wtedy motyw najlepszej w szkole licealistki, która jak Daria dostała nagrodę za najlepsze wyniki maturalne. Posłużyłam się też dostępnymi filmami z Darią, opisując moją zamordowaną w przeszłości bohaterkę, Adę Milewską. Ale wciąż czułam, że to za mało. Że ta sprawa wciąż mnie ciągnie.
I tak powstał pomysł na „Błękit”. W 95 roku dochodzi do zabójstwa młodej maturzystki, w lesie w gdańskiej Oliwie, tam, gdzie została zamordowana Daria Reluga. Na miejscu zbrodni jakiś czas później pojawia się tabliczka z napisem: „Zmarła śmiercią męczeńską”. I to ona łączy tę zbrodnię z zabójstwem dokonanym w mojej książce przed laty.
Żeby lepiej zrozumieć sprawę Darii, przeczytałam wszystkie dostępne artykuły, obejrzałam wiele reportaży, przesłuchałam wszystkie podcasty, spotkałam się również z podinspektorem Pawłem Mrozowskim z gdańskiego Archiwum X, który obecnie nad nią pracuje. Z drugiej strony „Błękit” to nie jest książka oparta na faktach. Tworząc, często wykorzystuję metodę płatka śniegu. Biorę jakąś opowieść, jakiś prawdziwy element i obudowuję go innymi płatkami śniegu, tworząc całą fikcyjną kulę. Zabójstwo Darii Relugi stało się tylko inspiracją, pewnym punktem wyjścia, asumptem do zbudowania wyobrażonego świata przedstawionego, po którym przemieszczają się zmyśleni przeze mnie bohaterowie, a sprawiedliwość zostaje wymierzona. Czy kiedyś nastąpi to w sprawie Darii? Bardzo bym tego chciała.
„Błękit” to również opowieść o ogromnej stracie. O stracie dziecka. Czy trudno było Ci wejść w rolę rodziców Neli i Karoliny? Czy przygotowywałaś się jakoś specjalnie, by wypaść autentycznie?
„Co ten człowiek musi czuć? Czy w ogóle da się opisać ból, jaki pojawia się po stracie dziecka? Ból tak niewyobrażalny, że chce się umrzeć, by zniknął. By wszystko zniknęło, bo jak może istnieć świat, gdy nie ma w nim kogoś, kto był najważniejszy”?
Gdy byłam małą dziewczynką, stałam się świadkiem tego, jak odejście bliskiej osoby dekonstruuje świat. Obserwowałam, jak śmierć wpływa na relacje rodzinne, jak kształtuje lęki, które od tamtej pory każdy z nas w sobie nosi, jak drąży ogromną, przepastną pustkę, której już nigdy nie sposób niczym zalepić. I właśnie to doświadczenie wykorzystałam przy pisaniu „Błękitu”.

Tym razem Pająk i Kita ku mojemu ubolewaniu zostali zepchnięci na dalszy plan. Panowie musieli ustąpić miejsca znanej czytelnikom z serii „Granice ryzyka” palinolożce Janinie Hinc, która bardzo szybko znalazła wspólny język z patolożką sądową Anetą Borowską. Czy jest w planach seria z tymi bohaterkami w roli głównej? Która z tych kobiet jest Ci bliższa?
Uwielbiam obie te bohaterki. Pod względem natury są swoimi przeciwieństwami, a z drugiej strony łączy je zawodowa pasja, dociekliwość i ogromna wiedza. Fajne jest to, że to kolorowe uniwersum zupełnie naturalnie samo się rozrasta. Pomiędzy śledczymi wciąż zacieśniają się relacje, każdy ma coś innego do pokazania, opowiedzenia, każdy z nich to osobna historia. I fabuła kolejnych Kolorów zła warunkuje to, kto z nich tym razem będzie grał pierwsze skrzypce. Już jakiś czas temu przez myśl przeszedł mi pomysł, by z palinolożki kryminalistycznej, czyli specjalistki od przyrodniczych śladów zbrodni, zrobić lidera nowej serii. Kto wie, może kiedyś powrócę do tej koncepcji? Póki co inkorporowałam tę postać z trylogii „Granice ryzyka” do „Kolorów zła”.
Po raz kolejny udowadniasz, że masz głowę pełną pomysłów, które świetnie potrafisz przenieść na papier i wpleść w główną fabułę. Tym razem dzięki Tobie możemy dowiedzieć się co nieco o świecie graffiti i jego początkach na terenie Trójmiasta. Skąd pomysł na taką tematykę?
Na pomysł przeniesienia na karty mojej książki historii graffiti w Trójmieście wpadłam, gdy na playerze pojawił się dokument o Marku Looneyu Rybowskim. Zaczęłam oglądać i od razu poczułam to symptomatyczne ciepło w żołądku. Od razu poczułam, że to temat dla mnie. Okazało się, że Looney to kolega mojego ówczesnego szwagra, więc nie miałam problemu, by się z nim skontaktować. Umówiliśmy się na spotkanie i Marek przez kilka godzin opowiadał mi o latach dziewięćdziesiątych, o pierwszych próbach tworzenia graffiti, o miejscach, w których pojawiały się w Trójmieście pierwsze „obrazki”, o formalnych i nieformalnych grupach. To wszystko okazało się świetnym materiałem fabularnym. Co więcej, Marek opowiedział mi też sporo o sobie, o swoim dzieciństwie, młodości, co pozwoliło mi wykreować postać Franka Tokarskiego. Rodzina mojego bohatera, podobnie jak Marka, wyjechała w l. 80tych na Fidżi, a potem do Australii, gdzie tata Marka jako ekonomista dostał pracę na uczelni. Looney, jak sam przyznaje, nigdy nie był grzecznym chłopcem i niejednokrotnie siłą walczył o pozycję. Sama sztuka graffiti też nie była legalna, więc Marek brał udział w wielu ostrych akcjach. Dlatego mój Franek Tokarski to chłopak z dobrego domu, ale też „chłopak z Wrzeszcza”, który brał udział w niejednej bójce i kilkukrotnie lądował na komisariacie. To jednocześnie bad boy i człowiek o bardzo wysokiej wrażliwości artystycznej. Postać wielowymiarowa, niejednoznaczna. Idealny bohater dla Sobczak.
W „Błękicie” poruszasz również trudny i nie do końca przebadany temat przestępczości wśród osób z zaburzeniami ze spektrum autyzmu. Czy uważasz, że naukowcy/lekarze/psychiatrzy powinni jak najszybciej zgłębić wiedzę na temat występowania korelacji pomiędzy zaburzeniami ze spektrum autyzmu, a zwiększonym ryzykiem popełnienia przez takie osoby przestępstw?
Jeden z bohaterów tej książki, przyjaciel ofiary z l. 90tych, to chłopak z autyzmem, choć oczywiście w latach 90-tych o diagnozę i zrozumienie tego zaburzenia było trudno. Moim założeniem było pokazanie, w jaki sposób osoba z autyzmem odbiera świat. Na co zwraca uwagę, w jaki sposób myśli, czuje, jakie relacje buduje z drugim człowiekiem. Co ją różni od neurotypowych osób, a co ją z nimi dzieli. Nie chciałam ani idealizować osób z autyzmem, ani ich stygmatyzować. Dlatego mój bohater, tak samo jak inni bohaterowie, nie jest ani czarny, ani biały. Ma w sobie masę szarości, swoje jasne i ciemne strony, a tym samym wcale nie znajduje się poza kręgiem osób podejrzanych i też może być potencjalnym sprawcą. Pod względem badawczym to bardzo ciekawy temat, na który uwagę zwróciła między innymi psycholożka Olga Rajkiewicz, robiąca doktorat u śp. profesora Lwa Starowicza. Z drugiej strony chciałam właśnie podkreślić, że ryzyko popełniania przestępstw przez osoby z autyzmem wcale nie jest większe niż u osób neurotypowych. Z autyzmem wiąże się wiele szkodliwych stereotypów, natomiast w rzeczywistości autyzm nie idzie w parze z przestępczością. Każda osoba z autyzmem to zupełnie inna opowieść i prawdopodobieństwo popełnienie przez nią czynu karalnego jest dokładnie takie samo jak u każdego człowieka.

Widzimy w innych dokładnie to, co myślimy o sobie samych. Prawda czy fałsz?
Projekcja to powtarzający się w „Błękicie” motyw i wykorzystałam go w kilku różnych kontekstach i znaczeniach. W najprostszym ujęciu oznacza przeniesienie, które polega na przypisywaniu innym uczuć i impulsów, których sama doświadczasz, ale nie chcesz się do tego przyznać. To fascynujące, jak czasami umysł płata nam figla, jak nas zwodzi, oszukuje, tylko po to, by zrobić sobie dobrze. I tak to w „Błękicie” pojawiło się między innymi zjawisko pareidolii, polegające na dostrzeganiu różnych kształtów, przede wszystkim twarzy, w miejscach, w których w rzeczywistości ich nie ma – w chmurach, w korze drzewa, uszkodzonej ścianie. Można je określić jako poszukiwanie prawidłowości w przypadkowości, bo nasz mózg bardzo lubi schematy i wzory, w przeciwieństwie do chaosu. A czasami po prostu tworzy mechanizm obronny – gdy widzimy coś, czego nie chcemy zobaczyć, zapamiętujemy i interpretujemy to zupełnie inaczej. W pewnym sensie to właśnie klucz do odczytania „Błękitu”.
Czy Małgorzata Oliwia Sobczak ma psa. I jeśli tak – czy rzeczywiście wybrałaś go na swoje podobieństwo?
Miałam psa, który wyglądał zupełnie jak ja. Zoyka, mała phalenka, moje pierwsze dziecko. Gdy ją zobaczyłam, od razu w moich oczach pojawiły się łzy – wiedziałam, że jest mi pisana. Odeszła już kilka lat temu, ale na lodówce i w sypialni wciąż wiszą jej zdjęcia… Teraz mamy czarną jamniczkę – „Kreskę”. Choć to pierwotnie pies mojego męża, myślę, że wizualnie całkiem do mnie pasuje (śmiech). A do tego to najukochańszy piesek świata. Prawdziwy wulkan miłości, którą obdarza wszystkich dookoła. Pies terapeuta.
I na zakończenie – gdybyś wyjechała z Polski, za czym tęskniłabyś najbardziej?
Za moim domem, tarasem z widokiem na las. Za klangorem żurawi. Za Moimi Ludźmi. I gołąbkami. Nikt ich tak nie przyrządza jak moja mama.
Rozmawiała: Anna Joanna Brzezińska
