Czy może istnieć Teatr Bez Rzędów? Scena bez kurtyny? I zespół aktorski bez kobiet? Pewnie, że może i to w samym sercu krakowskiego Kazimierza! W tym małym i przytulnym teatrze jest za to konferansjer w prawdziwego zdarzenia, świetni aktorzy i ogromny potencjał. Czego chcieć więcej? Może tylko gorącej herbaty przed, albo w trakcie spektaklu? I to widzowie mają zapewnione. Herbata w jednym z kolorowych kubków z logo Teatru Bez Rzędów to nie przywilej, a prawo każdego gościa…
Z kubkiem w dłoni widzowie zajmują miejsca i nim na scenie pojawią się aktorzy na wyświetlaczu obejrzeć mogą krótki spot Teatru Bez Rzędów. Światła gasną, by za chwilę zabłysnąć i ukazać na scenie prawdziwe gwiazdy tego wieczoru – aktorów.
Zwykła, ale niezwyczajna komedia „Manekin w Krakowie” to spektakl w reżyserii Lecha Walickiego na podstawie komedii „Opowieści o zwyczajnym szaleństwie” Petra Zelenki. Trzech mężczyzn w roboczych ubraniach, niebieskich ogrodniczkach i flanelowych koszulach: Piotr, Mucha i Alesz. Każdy z nich boryka się z zupełnie innymi problemami i każdy ma własne sposoby radzenia sobie z nimi.
Lech Walicki w roli Piotra jako zdezorientowany trzydziestopięciolatek bez wzajemności zakochany w Janie. Po jej odejściu coraz częściej zagląda do kieliszka i wpada w obłęd. Jego matka boi się, że jest homoseksualistą, bo nie chce przyprowadzić do domu żadnej dziewczyny. Obawia się, że jest niesamodzielny, bo w tym wieku nie potrafi sobie sam kupić spodni. W dodatku dorabia sobie u małżeństwa sąsiadów, którzy płacą mu za patrzenie na nich w intymnych sytuacjach. Jego smutek, samotność i determinację w dążeniu do szczęścia doskonale przedstawia Lech Walicki, swoim spokojem, zamyśleniem i życiem jakby w innym świecie.
Własne problemy przeżywają także rodzice Piotra. Ojciec staje się coraz bardziej apatyczny, a matka podejrzewa go od starczą demencję. Sama zaś w większym stopniu niż dolegliwościami męża przejmuje się wszelkimi katastrofami na świecie i oddaje krew dla ofiar tych kataklizmów. Grzegorz Eckert w roli matki Piotra jest niesamowity. Genialnie histeryzuje, okazuje swoją chwiejność emocjonalną, trzęsie się i jak każda kobieta w tym wieku zasypuje syna gradem pytań, na które sama udziela najlepszej odpowiedzi… Równie dobrze odgrywa także rolę Muchy, który od wielu lat nie ma kobiety, a chwilowo ich funkcje zastępuje mu odkurzacz, ewentualnie umywalka. Niebawem sam Bóg, czy też zrządzenie losu stawia mu na drodze anioła pod postacią… manekina! Mucha mimo kpin innych żyje z manekinem (ochrzczonym imieniem Ewa) i obdarza go wyimaginowanym uczuciem. Kolegom tłumaczy, że na Ewie testuje relacje z kobietami, które potrafią przecież niejednego mężczyznę doprowadzić do szaleństwa, albo nawet wpędzić do grobu.
Alesz (Łukasz Pracki) wpada w sidła Jany i tak samo jak Piotr zostaje przez nią wykorzystany i oszukany. W swoim inteligentnym szaleństwie stara się jednak odgrywać rolę pewnego siebie, męskiego i twardego, choć tak naprawdę i on ma swoje problemy, słabości i momenty zwątpienia. Wcielając się w rolę ojca świetnie łączy jego racjonalne rozumowanie i związane z wiekiem doświadczenie, z nieodłącznym męskiemu rodowi dziecinnym zafascynowaniem.
Są jeszcze bohaterowie drugiego planu. Koc, który ożył i manekin, który nie daje znaków życia. To symbole człowieczego obłędu. To nie wokół ludzi dzieją się dziwne rzeczy… one tak naprawdę dzieją się w nich samych… Wszyscy są wariatami, choć ponoć gdzieś istnieją wysepki szczęśliwych przypadków.
Spektakl „Manekin w Krakowie” ukazuje trudne, wieloznaczne i przeładowane nieporozumieniami relacje damsko-męskie z punktu widzenia mężczyzn. Ich rozterki, ból i cierpienie po stracie, lub w wyniku nieobecności kobiety. Samotność, której nie da się wypełnić substytutami i miłość, której nie zastąpi wyimaginowane uczucie do plastikowego manekina. Jednak bohaterowie by osiągnąć szczęście uciekają się do sposobów coraz bardziej dziwacznych. Starają się np. dzięki magii sympatycznej zjednać sobie miłość, zdobywając pukiel włosów ukochanej, by po szeregu zaklęć i magicznych działań sprawić, by wreszcie wróciła. Ale „Manekin w Krakowie” to nie tylko spektakl o szaleństwie, miłości i samotności. Pokazuje również skomplikowane relacje ojca i syna. To, że nie potrafią ze sobą szczerze rozmawiać, nie zwierzają się przyjmując maski twardzieli, uważając, że ze wszystkim poradzą sobie sami….
Obłęd i szaleństwo nie jest nienormalne. To dzieje się w każdym i przynależy każdemu z nas. Dzięki spektaklowi „Manekin w Krakowie” można dostrzec, że takie chwile szaleństwa zdarzają się każdemu i nie świadczy to bynajmniej o jego obłędzie. Dobry scenariusz i świetnie uzupełniająca go muzyka Igi Eckert idealnie komponująca się z kostiumami (wszystko to razem przywodzi na myśl czasy PRL-u, tak teraz komiczne i same w sobie przyprawiające o uśmiech). Jednak największym atutem przedstawienia są aktorzy. Trzech mężczyzn, wśród których dwóch z powodzeniem odgrywa podwójne role. Idealnie i niezwykle płynnie przechodzą z jednej roli do drugiej, zastygając na moment by za chwilę w innej odsłonie pokazać swój aktorski kunszt. Całość doprawiona komicznymi dialogami i niebanalnymi dowcipami pokazuje, że mały, kameralny teatr może być synonimem wielkiej sztuki. Takie miejsca jak Teatr Bez Rzędów mają małe zaplecze, ale ogromne możliwości, wielkie chęci i duży potencjał, który potrafią wykorzystać! Trzymam kciuki i gorąco polecam.
Marzena Rogozik