W imię… Małgośki Szumowskiej już długo przed premierą zostało okrzyknięty filmem kontrowersyjnym i skandalizującym. Trudno się dziwić, głównym bohaterem jest przecież katolicki ksiądz homoseksualista, pracujący w ośrodku dla nastoletnich chłopców – cios w samo serce polskiej moralności. Jeśli jednak ktoś odkłada wizytę w kinie, uważając, że W imię… powstało tylko po to, by szokować, powinien koniecznie zobaczyć film, by zrewidować swoje poglądy.
Małgorzata Szumowska nie jest już Małgorzatą. Teraz jest Małgośką. Skąd ta decyzja? To wie tylko Małgośka, my możemy się jedynie domyślać, że zabieg ten miał zmniejszyć dystans między odbiorcami a samą reżyserką. Małgośka nie jest już niedostępnym, patrzącym z góry, wszechwiedzącym twórcą, a człowiekiem, który potrafi zrozumieć problemy zwykłych ludzi – takich jak bohaterowie jej filmów.
W imię... nie jest tylko filmem o duchownym szukającym miłości w objęciach nastoletniego chłopca, obraz Szumowskiej dotyka kwestii uniwersalnych. To historia o samotności, wykluczeniu i walce z pokusami. Tu każdy jest nieszczęśliwy – nie tylko ksiądz Adam, ale także jego wychowankowie, jego przyjaciel Michał, żona Michała – Ewa.. Dlaczego? Bo każdy z nich stoi rozdarty pomiędzy swoimi pragnieniami, a zasadami, których zobowiązał się przestrzegać.
W imię… to właśnie opowieść o zasadach. O ograniczeniach narzucanych nam są przez pewne instytucje, do których jednak wstępujemy zupełnie dobrowolnie. Chłopcy w „ognisku” muszą przestrzegać jego regulaminu – w przeciwnym razie wrócą do poprawczaka. Ewa ślubowała Michałowi miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Będąc z nim nie jest jednak szczęśliwa, dla niego musiała przeprowadzić się na wieś, w której jest niczym Pani Bovary: przytłoczona jej szarością, niespełniona, pragnąca czegoś więcej. Gotowa jest złamać złożone przyrzeczenie, porzucić zasady moralne, by choć na chwilę znów poczuć coś wyjątkowego. I oczywiście Adam, który zdecydował, że będzie żyć w celibacie, że jest „zajęty” przez Boga. O ile łatwiej byłoby mu, gdyby nie był księdzem? Dlaczego każdy człowiek tak bardzo pragnąc wolności, nieustannie podporządkowuje się regułom? Sam z własnej woli wchodzi do klatki? Kto decyduje o tym co jest moralne, dobre lub złe?
Szumowska prowokuje, stawia pytania. Niestety podstawiła też puentę, która zepsuła odbiór całości. Świeżości filmowi dodają niektóre sceny (m.in. procesji Bożego Ciała), niestety równoważone są przez momenty przerysowane i przewidywalną fabułę. Mocną stroną filmu są bez wątpienia zdjęcia Michała Englerta. I Andrzej Chyra. Więc polecam.
Film obejrzałam dzięki uprzejmości kina ARS.