Spośród orszaku świętych, zastępu błogosławionych, ważnych i mniej znaczących postaci biblijnych wybrał właśnie Ją. Zwyczajną, choć niezwykłą. Świętą Bożą Rodzicielkę. Matkę jakich wiele w otaczającym nas świecie, kobietę z krwi i kości choć nie pozbawioną boskości. Pokazał jej ludzkie oblicze, wydobył z niej uczucia i emocje spychane od wieków w niebyt. Odział jej jestestwo odarte z cierpienia, bólu i rozpaczy, które jej przynależały.
Zenon Fajfer, autor i reżyser spektaklu „Pieta” wystawionego w ramach Purgatorio na tegorocznym 5 Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym Boska Komedia, pokazuje zupełnie inne oblicze Maryi. Sposób jej przedstawiania zarówno w sztuce, jak i w literaturze, jest bardzo spłycony i powierzchowny. W świętych ikonach – tak bardzo wystylizowanych, wyidealizowanych, uwznioślonych – brakuje po prostu człowieka. Wizerunek Matki Boskiej w „Piecie” burzy ten stereotypowy obraz kobiety, niewzruszonej mimo ogromu cierpienia. Pokazuje wątpiącą, zdruzgotaną, obolałą matkę, która nie godzi się na to, co ją spotyka. Maryja jest normalną kobietą, która musi się komuś wyżalić, opowiedzieć o tym co czuje.
Beata Schimscheiner odgrywa Matkę Boską z pasją, wielkim współodczuwaniem. Widać, że ona nią żyje, oddycha, cierpi. Ten ból z niej wypływa, odziera ją z wszelkiej boskości, z patosu, z wyższości. Ona krzyczy, miota się po scenie, nie mogąc znaleźć sobie miejsca na ziemi, na której Jego już nie ma… Tomasz Schimscheiner miota się także, ale jakby z innego powodu. Nie rozumie tego co go otacza, a jednak jakby rozumiał dużo więcej. To ich spotkanie wypełnione zwątpieniem, rozpaczą, niedowierzaniem… A może niedowiarą? Momentami bluźniercze wyznania skłaniają do refleksji nad wytrzymałością człowieka wobec największego cierpienia – straty bliskich. Człowiek pozostawiony sam na sam z myślą, że oto ten, którego kochał nad życie już nie wróci, nigdy więcej go nie dotknie, nigdy więcej nie przemówi. Czy w takim momencie można nie zwątpić? Można pogodzić się z tym powołując się na życie wieczne, na dostępne po śmierci niebo, na zmartwychwstanie? Czy matka tracąc syna myśli: tam mu będzie lepiej? Czy usprawiedliwia jego cierpienie tym, że w zamian za nie dostąpi zbawienia? Chyba nie…
Profesjonalna gra aktorska i przejmujący scenariusz to niewątpliwie najmocniejsze strony tego spektaklu. Przeżywając każdy z monologów trudno zresztą dopatrzyć się jakiś niedociągnięć. To sztuka, która bardziej zwraca uwagę na doświadczenie duchowe niż estetyczne. Porusza do głębi, zostawiając widza z tym problemem sam na sam.
„Pieta” to matka zwyczajna i ludzka. Jej współczujemy, z nią cierpiany, jej ból nas porusza, targa naszym sumieniem, rozdziera serce. Obraz Maryi pokazywany nam od wieków do wielu z nas nie przemawia już tak silnie. Owszem, uczestniczymy w misteriach, ale one już chyba nie wzbudzają emocji, nie poruszają do głębi. Czy odarcie Matki Boskiej z jej ludzkiego wymiaru spowodowało, że stało się to dla nas pustym rytuałem? Może duchowe przeżycie i wewnętrzne sacrum da się odnaleźć również w innym wymiarze? Zapewne nie dla każdego ten spektakl był oczyszczeniem, ale dla wielu pewnie czymś w rodzaju duchowych rekolekcji…
Coś, co jest nam bliskie i znane, przemawia do nas łatwiej i mocniej. Może właśnie w tym tkwi siła przekazu ludzkiej „Piety”, która zstąpiła z nieba na ziemię, by cierpieć i wątpić razem z nami? Patrząc na ból zwykłej kobiety, odnajdujemy Matkę Boską na nowo, zupełnie inną, bliższą i tak bardzo przecież do nas podobną…
Marzena Rogozik