Wydana w 1947 roku, pisana w trakcie okupacji niemieckiej książka Stefana Kisielewskiego pt. ” Sprzysiężenie” wywołała wielki skandal. „Tygodnik Powszechny”, w którym Kisielewski publikował swoje felietony zdecydowanie odciął się od książki swojego redaktora, zarzucając mu postawę antyklerykalną. Wśród najczęściej przewijających się stwierdzeń w recenzjach debiutanckiej książki Kisiela przewijały się takie jak: pornografia, postawa godząca w patriotyzm, brak szacunku do wartości narodowych … A przecież nie kto inny jak Czesław Miłosz zachęcał Kisielewskiego do pracy nad książką. Jego to staraniem także „Sprzysiężenie” znalazło wydawcę. Dziś czytelnik stara się zobaczyć to, co tak bardzo bulwersowało pod koniec lat 40. (jakby nie było już ubiegłego stulecia).
Zacząć można od wątku kampanii wrześniowej. Świeżo rozorana rana musiała bardzo piec, a obserwacje poczynione przez Zygmunta, głównego bohatera „Sprzysiężenie”, mogły być mocno kontrowersyjne. Wojenna „przygoda” Zygmunta dyskredytowała wojsko polskie, wskazując na chaos, bezcelowość działań w obliczu wojny niemożliwej do wygrania. Gdzie romantyzm narodu, który z męczeńskim uśmiechem idzie w bój w glorii chwały, w imię Ojczyzny i Boga, który nawet pokonany, moralnie jest zwycięzcą. U Kisielewskiego nie ma nic z mesjanistycznej postawy. Zygmunt chce iść na wojnę, by poprzez nią zanegować swoją nieudolność seksualną , by stać się mężczyzną. Ojczyzna schodzi na dalszy plan, przykryta wstydliwie impotencją, a co gorsza poprzez przegraną kampanię i widmo okupacji sama staje się impotentem.
Tytułowe sprzysiężenie to natomiast pakt trójki przyjaciół Zygmunta, Henryka i Stefana, który polegał na negacji praw natury. Chłopcy obiecali sobie bronić się przed zwierzęcymi namiętnościami, przekładając intelekt nad potrzeby ciała. Szczeniacki eksperyment zaowocował w dorosłym życiu trójki przyjaciół istotnymi problemami ze strefy seksualnej. Natura z niezłomną pewnością swojego prawa nad ludzkim popędami karze, tych którzy ośmielili się łamać jej zasady.
I to tylko tyle? O to tyle hałasu? Można dodać do listy „zarzutów” użytkowy stosunek do kobiet, cyniczną postawę w stosunku do natury człowieka ( szczególnie wobec świętych , którzy są okrzyknięci tu swoistego rodzaju hipokrytami), a gdyby jeszcze wspomnieć, że z łatwością można niektóre postaci książki utożsamić z ich rzeczywistymi protoplastami, to zamieszczanie wobec powieściowego debiutu Kisielewskiego mniej zaczyna dziwić.
A co dziś? Dziś wszelakie zarzuty stają się w dużej mierze zaletami książki. Dziś jesteśmy zachwyceni postawą krytycyzmu wobec wszystkich i wszystkiego. Nie ma świętości, której nie można by było dotknąć. I dobrze, bo dzięki temu zmusza się nas do myślenia w naszym konsumpcyjnym światku.
„Sprzysiężenie” dziś nie skandalizuje, ale nadal z szyderczym uśmieszkiem wkład kij w mrowisko, by patrzeć na zaciekłe poruszenie malutkich stworzonek. Takich lektur nam potrzeba.
Stefan Kisielewski, „Sprzysiężenie”, Prószyński i S-ka, 2012
recenzja:Aleksandra Karwala