Listopadowy, mglisty wieczór najlepiej spędzić w fotelu, z kubkiem gorącej herbaty i dobrą, wciągającą książką… A o taką książkę nie trudno. Ja już znalazłam. To niesamowita powieść pełna tajemnicy, sekretów przeszłości, intryg i konspiracyjnych działań, z domieszką historycznych odniesień. Prawdziwa gratka dla historyka, ale i dla pasjonata zagadek, łamigłówek i książek trzymających w napięciu do ostatniej strony. „Kod władzy” Victora Orwellsky’ego.
Skąd ta fascynacja i zainteresowanie właśnie tą pozycją, wśród wielu innych dostępnych na rynku powieści? Wszystko zaczęło się w przytulnych, przestronnych komnatach zamku w Korzkwi nieopodal Krakowa, gdzie miał miejsce niezwykły spektakl… Okolica spowita mgłą zdawała się układać do snu… Tylko górujący nad nią wiekowy zamek tętnił życiem, jak za czasów dawnej świetności. Migocą światła, u wejścia płonie piękny kominek zapraszając zmarzniętych gości do ogrzania dłoni… Ze wszech stron ciągną tłumy gości. Jedni z Krakowa, inni aż z Katowic. Zajmują miejsca, raczą się lampka szampana. Ktoś komentuje wystrój wnętrza, ktoś inny przygotowaną dekorację, na mający się rozpocząć lada chwila spektakl, będący inscenizacją fragmentu pierwszej książki Victora Orwellsky’ego „Kod władzy”.
Wszystko rozgrywa się na oczach widzów, aktorów dzieli od nich zaledwie metr może trochę więcej… Trzech aktorów: młody ksiądz zwany Bondem w sutannie, grany przez Dariusza Niebudka, Dyrektor Teatru Korez w Katowicach Mirosław Neinert wcielający się w postać kardynała i Martyna Kucza w skromnej kreacji siostry zakonnej. Niby niewielu, a wypełniają sobą cała przestrzeń, ich gra wprawia w zachwyt i zaprasza do wspólnego odkrywania tajemnicy. Widz łapie się na tym, że coraz mocniej skupia się na wypowiadanych słowach, coraz głębiej wnika w każdą kwestię, zbiera fragmenty rozrzuconej układanki, by poskładać ją w całość. By odgadnąć zakończenie. Gra aktorska na najwyższym poziomie. Gesty, słowa, spojrzenia… Wszystko to sprawia, że widz ma wrażenie, że jest uczestnikiem tego tajemniczego spotkania, że pozwolono mu uczestniczyć w czymś ważnym, a z drugiej strony nieznanym, frapującym, zaskakującym. Dano przepustkę do sekretnego świata „Kodu władzy”…
Spektakl angażuje i pochłania bez reszty od pierwszej minuty. Aura tajemnicy, spisku i nieznane aspekty historycznej przeszłości, wszystko to sprawia, że widz oczekuje więcej. Więcej informacji, więcej napięcia, więcej sekretów, więcej niedopowiedzeń… Nagły strzał rozdziera ciszę zamkowych murów. Wyrywa gości z atmosfery skupienia, rozrywa na części zaczynającą układać się w całość łamigłówkę… Koniec. Tych, którzy spodziewali się zobaczyć i poczuć więcej organizatorzy srogo rozczarowali. Autor książki „Kod władzy” Victor Orwellsky oraz właściciel zamku w Korzkwi Jerzy Donimirski wcale nie mieli zamiaru zdradzać więcej szczegółów i opowiadać historii do końca. I chyba nawet nie było to konieczne. Ten niewielki fragment w zupełności wystarczył by zaciekawić i pozostawić niedosyt.
Niedosyt, który żąda natychmiastowego zaspokojenia, ciekawość, która domaga się wyjaśnień. Taki był zamiar organizatorów: rozbudzić zmysły i zmusić do samodzielnego poszukiwania rozwiązania na kartach książki. Zwłaszcza, że na rynek właśnie weszła kontynuacja pierwszej części niezwykłej powieści – „Kod władzy. Tajemnica Czternastej Bramy”. Po takim preludium trudno nie skorzystać z zaproszenia do podążania śladem tajemniczych organizacji i mrocznych spisków. Ja już podążam labiryntem mrocznych sekretów. Dla tych, którzy zechcą pójść za mną nie zostawiłam u wejścia żadnego kłębka, ani jednej wskazówki. Wchodząc do świata „Kodu władzy” nie warto iść wydeptanymi ścieżkami tych, którzy już stamtąd wrócili. O wiele lepiej samemu rozszyfrować „Kod władzy”…
Marzena Rogozik
Victor Orwellsky
„Kod władzy”
„Kod władzy. Tajemnica Czternastej Bramy”