„Bohatyr: Żelazny Kostur” to moje pierwsze spotkanie z prozą słowackiego pisarza fantasy, Juraja Červenáka, znanego między innymi z cyklu „Czarnoksiężnik”. Można powiedzieć, że na starcie zdobył on u mnie dwa punkty: po pierwsze, uwielbiam fabuły osadzone w historycznych realiach, w których postacie fikcyjne mieszają się z autentycznymi, a wydarzenia zmyślone bądź dopowiedziane radośnie wplatają się w te znane z podręczników, nieraz zgrabnie je uzupełniając. Drugi plus należy się za wybór miejsca i czasu akcji – wczesnośredniowieczna Ruś, w której przenikały się najróżniejsze kultury, wierzenia i mity, to naprawdę doskonałe tło dla opowiadanej historii. Jak więc wypada ta spisana przez pana Červenáka?
Wszystko zaczyna się klasycznie, by nie powiedzieć sztampowo. Wioska Karaczarowo położona hen, nad Oką zostaje zaatakowana przez krwiożerczych najeźdźców z plemion Kipczaków i Czeremisów. Mieszkający tu Muromcy zostają zamordowani bądź wzięci w niewolę – wśród zgliszczy i trupów pozostaje tylko lokalny kaleka, Ilja, od urodzenia pogardzany i wyszydzany przez współziomków. Dostaje on jednak szansę lepszego życia i uratowania ukochanej, która została porwana podczas napadu – wszystko to za sprawą tajemniczych trzech wędrowców, którzy uzdrawiają naszego Muromca. Dysponuje on odtąd nadludzką niemal siłą i wyrusza w pościg za najeźdźcami, podczas którego przyłącza się do drużyny kijowskiego księcia Światosława, dzięki czemu poznaje tajniki wojennego rzemiosła.
Mamy więc do czynienia z klasyczną drogą „od zera do bohatera”, którą jednak przedstawiono w dość nierówny sposób. Z początku akcja rozwija się bardzo niespiesznie, by potem zacząć wręcz galopować i zanim się obejrzymy, opowiadana historia wciąga nas niczym nadwołżańskie trzęsawiska. Przestajemy wtedy zwracać uwagę na czasem irytujące i zbytnio wydumane wypowiedzi ruskich bohatyrów, okraszone metaforami i porównaniami pasującymi bardziej do postaci Szekspira, niż X-wiecznych zabijaków na wyprawie wojennej.
Nie ukrywam, że zaimponowała mi wiedza autora, który świetnie sportretował czasy kształtowania się państwa kijowskiego – przez całą książkę przewijają się motywy różnic etnicznych i wyznaniowych, a my wraz z bohaterami poznajemy kolejne ludy, osady i wierzenia. Spotykamy osiadłych na Rusi Skandynawów, dowiadujemy się w jaki sposób Bułgarzy przyjęli Islam i dlaczego Carogród (ruska nazwa Konstantynopola) to najwspanialsze miasto na świecie. Oprócz wiedzy historycznej Červenák wykazał się też niemałym kunsztem przy wplataniu elementów fantastycznych do swojej powieści. Nie rażą one tak, jakby się można było tego spodziewać i są utrzymane w znakomitej, zainspirowanej ruskimi mitami konwencji, która mi osobiście bardzo podeszła. Sama wojna i towarzyszące jej konsekwencje zostały ukazane w sposób dość dosłowny, także w czasie lektury nieraz zostaniecie ochlapani krwią z rozciętych gardeł i rozprutych trzewi.
Chociaż „Żelazny Kostur” to pozycja dosyć opasła, podróż Ilji Muromca i jego towarzyszy dopiero się rozpoczęła. Pomimo drobnych niedogodności jestem pewien, że i ja wrócę wraz z nimi na trakt, by ponownie zanurzyć się w mrocznym, ale przeciekawym świecie ruskich podań i mitów. W końcu każdy chce być czasem bohatyrem…
Juraj Červenák „Bohatyr: Żelazny Kostur”
Instytut Wydawniczy Erica