Napisałem wcześniej inną wersję zakończenia i… okazało się, że ta książka nie może mieć takiego finału! Nie może kończyć się spektakularnie. Jedyne możliwe zakończenie jest gorzkie. Jak kakao – mówi Karpowicz. Nic dodać, nic ująć.
Nie byłam fanką współczesnej polskiej literatury. Wciąż czekałam na objawienie na rynku wydawniczym. Na kogoś oryginalnego, nieszablonowego, a przede wszystkim odważnego. I? Przeglądając biblioteczkę koleżanki natknęłam się na „Balladyny i romanse” nie znanego mi wcześniej Ignacego Karpowicza. – Intrygujący tytuł i ciekawe nazwisko – pomyślałam. Czym prędzej porwałam ze sobą tę dość pokaźnych rozmiarów „knigę”. Jeszcze tego samego wieczoru zaczęłam czytać i…zatraciłam się zupełnie.
Karpowicz – rocznik 1976. Studiował na UW. Napisał „Niehalo”, „Cud”, „Gesty”, a jego ostatnią powieścią są wydane w 2010 r. „Balladyny i romanse”, za które otrzymał Paszport Polityki 2010. Przyciągającym wzrok punktem jego biografii jest fakt, że poza pisarstwem zajmuje się również tłumaczeniami z języka angielskiego, hiszpańskiego i amharskiego. Jest także podróżnikiem.
Na kartach książki prezentuje kawałek siebie. Swoje doświadczenia, skutki ciągłego poszukiwania, łaknienia znalezienia sensu (którego – według autora – często brak). Ukazuje także rozczarowanie otaczającym go światem i ludźmi: Chodzi o to, by być kochanym i kochać zwrotnie. Ale ja mogę kogoś kochać przez dwa tygodnie. Potem szlag mnie trafia – pisze. To co mówi wydaje się proste, a jednak trafia jak pocisk i pozostawia po sobie wewnętrzny niepokój. Karpowicz to filozof, poszukiwacz, ale nie samorodny demagog, czy orator. Choć z pozoru wycofany i ostrożnie nastawiony do innych, tak naprawdę wciąż łaknie odpowiedzi i „wyłania się” ze swojego wiejskiego domu w ich poszukiwaniu. Nawet jeżeli zakłada, że ich nie znajdzie.
„Balladyny i romanse” Karpowicza są odpowiedzią na problemy człowieka w tzw. postmodernistycznym świecie, gdzie jakiekolwiek punkty odniesienia ulegają zatarciu, a wszystko staje się wręcz czarno-białe. Z owego miksu, zatarcia barw – należy wybrać to, co dla nas najlepsze. Człowiek projektuje swoje życie z wielu elementów, staje się konstruktem, a natura jest wypierana przez kulturę. To świat dla ciągłych travellerów, ludzi silnych psychicznie, wierzących we własne siły i wartość ziemskiego życia. Być może te jedyne, które mamy – zdaje się twierdzić Karpowicz.
Fabuła powieści opiera się na absurdalnym pomyśle. Oto zlikwidowano Piekło i Niebo, a bogowie szukają nowego miejsca zamieszkania. Zstępują do Polski – kraju, gdzie obowiązuje „promocja” i „dobrze” się żyje. W „laickim” landzie Lachów spotykają przeróżnych ludzi i wchodzą z nimi w przedziwne interakcje. Razem z „nowo poznanymi” poszukują nadziei na lepsze jutro, utraconego świata miłości, pragną dowiedzieć się czym jest szczęście albo chociażby jego namiastka. Z tego konglomeratu tworzą się fascynujące zdarzenia, rodzi nowa, dla niektórych być może „domorosła” filozofia na życie. Autor odziera ludzi i bogów ze stereotypów, niepotrzebnej pruderii i przekłamania. Pragnie, aby wszyscy byli nadzy w swojej prawdziwości: są nadzy psychicznie (wypowiadając swoje przemyślenia), ale także w dosłownym tego słowa znaczeniu (książka ociera się o pornografię, zdecydowanie przełamuje seksualne tabu, ciało jest w niej traktowane w sposób naturalny i swobodny). Intrygującym elementem książki Karpowicza jest wprowadzenie komentatorów, którzy rozładowują napięcie w relacjach między poszczególnymi bohaterami, pozwalają na refleksję i zatrzymanie się czytelnika.
Czy pisarz pracuje nad nową książką? Czy zaskoczy czytelników? Sam Karpowicz mówi: Będę pisać kolejną? Już zaczynając pisać, wiedziałem, że ten tekst nie zmieni niczyjego życia, zresztą żadna książka nie zmieni czyjegoś życia. Jego cynizm drapie w oczy, ale jednocześnie emanuje z niego prawda, nie zawsze optymistyczna i mogąca pokrzepić spragnione duszyczki.
„Balladyny i romanse”, Ignacy Karpowicz
Magdalena Bońkowska