„Michael Vey. Więzień celi 25” zapowiadany jest jako: książka, która rozkochała w sobie nie tylko amerykańskich nastolatków, ale również ich rodziców, powieść o „nadziei, lojalności, odwadze i miłości syna do matki”. To niestety jedynie wielkie, pompatyczne słowa i próżne obietnice.
Autor książki – Richard Paul Evans to w Stanach pisarz bestsellerowy, który wydaje książki sprzedające się jak świeże bułeczki i goszczące na listach hitów „The New York Timesa”. Cztery spośród nich doczekały się nawet ekranizacji, ponadto przetłumaczono je na ponad dwadzieścia języków świata. Świadczy to o jego ogromnej popularności i poczytności. Patrząc na zdjęcie przedstawiające wizerunek Evansa, umieszczone na ostatnich stronicach książki widzę jednak człowieka bez pasji, wyobraźni, prezentującego „typowy”, wykrzywiony amerykański uśmiech. Moja być może pochopna ocena w pełni oddaje to jaką książką jest „Michael Vey”.
Historia czternastoletniego chłopca, który nie jest zwyczajnym nastolatkiem (cierpi na rzadką chorobę – zespół Tourette’a oraz potrafi przewodzić prąd elektryczny) miała w sobie ogromny potencjał. Amerykanie uwielbiają historie o superbohaterach, zwłaszcza outsiderów – niezrozumianych i piętnowanych przez rówieśników (taki właśnie jest Michael). Co więcej, jego choroba została zainspirowana przez zdrowotne doświadczenia samego autora (Evans cierpi na zespół Tourette’a: dla niewtajemniczonych – zaburzenie neurologiczne objawiające się licznymi tikami ruchowymi i werbalnymi). Jednakże już od początku naszej przygody z Michaelem Vetem „coś tu zgrzyta”.
Irytuje infantylność języka pisarza, przewidywalność fabuły: typowe, schematyczne opozycje – ten dobry, Michael i ci źli, organizacja werbująca „mutantów”, wykorzystująca ich do niecnych celów oraz wątek miłosny uwieczniony pocałunkiem (Michael zakochuje się z wzajemnością w szkolnej koleżance Taylor, popularnej cheerliderce, która okazuje się empatyczną romantyczką, podobnie jak on posiadającą nadprzyrodzone moce). Nie „powala” także konstrukcja samego bohatera łączącego w sobie cechy buntownika oraz wrażliwca, ale jednocześnie roztkliwiającego się nad swoim losem i nieustannie rozpamiętującego przeszłość. Niewątpliwie trudno mu kibicować, ponieważ jego poczynania nie mają w sobie ni krzty charyzmy oraz żadnych elementów zaskoczenia (które wprowadzały by niewiadomą, wzbudzały w czytelniku chęć do przewrócenia na kolejną stronę).
Książka Evansa jest skierowana do niezbyt ambitnego i wybrednego grona odbiorców. Cóż, skoro według statystyk pisarz sprzedał miliony książek nie tylko w Stanach, lecz na całym świecie – gust nastoletnich czytelników przeraża i woła o przyjrzenie się temu problemowi bliżej (choć mój wewnętrzny „cynik” podpowiada, że nawet kolejna kampania medialna cudów tu już nie zdziała).
Magdalena Bońkowska
„Michael Vey. Więzień celi 25” Richard Paul Evans
Przekład: Patryk Sawicki
Wydawnictwo: fabrykasłów