Bezcenny Zygmunta Miłoszewskiego zanim zdążył wygodnie rozsiąść się na półkach księgarni już został wpisany na listę „must read”. Sam autor zresztą niepodzielnie króluje na rynku polskich thrillerów i mówi o sobie, że woli być w grupie Sienkiewiczów niż Gombrowiczów. Może i dlatego jego najnowsza książka nie powaliła mnie na kolana, zdołała jednak zaskarbić sobie moją uwagę, jako pozycja, która z góry została napisana pod dyktando pewnych wymogów.
Jakich? Oczywiście tych filmowych. Bo Bezcenny to świetny scenariusz filmowy, obliczony na długie minuty spektakularnych scen pościgów i ładnych widoczków. Nie mówię, że to źle, uwielbiam dobre filmy.
Tytułowy Bezcenny to obraz zaginiony podczas II wojny światowej. Po kilkudziesięciu latach dzieło nagle wypływa. Znajduje się w rękach amerykańskiego bogacza powiązanego z polityką. Niestety, nie da się go odzyskać legalną drogą. Do akcji wkracza więc grupa ludzi, a każdy z nich, to ekspert w swojej dziedzinie, by wykraść zabytek i przetransportować go z powrotem do kraju.
Bezcenny zdecydowanie należy do rodziny książek w typie Aniołów i Demonów czy Kodu Leonarda da Vinci Browna. Brak tylko religijnych odniesień i dbałości o szczegóły. Jednym słowem to nie ten poziom, ale mimo wszystko cały czas dobra lektura. Dla fanów gatunku.
Bezcenny, Zygmunt Miłoszewski, Grupa Wydawnicza Foksal sp. z o.o., Warszawa 2013
Recenzja: A. Karwala