Mości Panowie! Mościa Panny! Oto nadciąga z hukiem, niczym polska husaria, nowa część przygód szlachcica awanturnika – Jacka Dydyńskiego. „Samozwaniec” tom IV to kontynuacja opowieści o wyprawie Dymitra Samozwańca do Moskwy. U boku cara na swej wiernej Sonce Dydyński przemierza połacie zimnego i bezlitosnego kraju w poszukiwanie nie sławy, godności, buławy czy pieniędzy, ale wziętego do niewoli stryja Mikołaja. Czy odnajdzie krewnego żywego? A może czeka na niego „spuścizna” po stryju?
Wątek Dydyńskiego, jego fatalnego związku z „ladacznicą” Anastazją, pijańskiego afektu i umiejętności pakowania się w coraz to nowsze problemy łączy się i przeplata z wątkiem Oprycznego Dworu, tajemniczym Starcem z Monastyru Spaasa, dziwną ikoną i zezwierzęconymi, opętanymi potępieńcami na łańcuchach. Co łączy te dwie zgoła różne historie i co ma z nimi wspólnego gorsze samopoczucie cara Dymitra dowiecie się sięgając po kolejną część „Samozwańca”.
Cała opowieść jest mieszanką fikcji i autentycznych faktów historycznych. Wątki fikcyjne autor wplótł w wydarzenia, które naprawdę miały miejsce w XVII-wiecznej Moskwie. Szarady na tronie carskim, walka o władzę, otrucia, spiski i strach o własne życie – tym przesycony jest „Samozwaniec”. Wielu uzurpatorów chciałoby tytułować się mianem cudownie ocalałego carewicza Dymitra, wielu chorobliwie marzy o koronie, wielu gotowych jest wytoczyć bratobójczą walkę by zasiąść na tronie. Jacek Dydyński tak podsumowuje to carskie szaleństwo: „Nie poddawaj się szaleństwu carskiej korony! Nie dołączaj do tych wszystkich opętańców, którzy będą tańcować wokół złotego bożka władzy i spłoną, spłoną w ogniu potępienia i wojny, którą rozpętają. Oprycznina, Uspieński oni wciągają nas w szaleństwo. Zamiast służyć prawdziwemu carowi – wyhodowali samozwańców, by na każdego urzędującego cara, kniazia, czy bojara, mieć swego antycara, antykniazia, antybojara. I rozpętać piekło.”
W czwartej części „Samozwańca” silnie podkreślone są znów różnice w ustroju wolnej Rzeczypospolitej i zniewolonej, stłamszonej ziemi carów. Jacek Dydyński aż za często odnosi się do znanego po dziś dzień przysłowia: „Musi to na Rusi, a w Polsce jak kto chce”. Te różnice ujawniają się zarówno w obyczajach, jak i w zachowaniach. W Moskwie nie do pomyślenia byłoby siadanie posła, czy gońca przy wspólnym (suto zastawionym!) stole z królem i wysokimi dostojnikami. Delegat Własiew tak rzecze o Rzeczpospolitej „W butach cały naród chodzi, żadnego boso nie widziałem ani w łyczakach – nawet dziadów”. W Polsce, co podkreśla sam Zygmunt III Waza – królowi nic nie wolno bez zgody szlacheckiej braci. W Moskwie zaś samodzierżca wielki i umiłowany car ma całkowitą i niepodzielną władzę nad całym ludem.
Z jednej strony polska wolność tak kontrastująca z moskiewską niewolą, z drugiej prawdziwe oblicze krnąbrnego i rozpustnego szlachcica. Awanturnika, wiecznie upitego, nie mającego umiaru w trwonieniu sakiewek ze złotem, dumnego i wojowniczego. Prawdziwego, a nie wyidealizowanego szlacheckiego herosa.
Powieść Jacka Komudy jest jak staropolski miód na me serce! Cóż więcej potrzeba niepraktykującemu historykowi, który zmuszony do przekwalifikowania tylko od czasu do czasu może przenieść się do Rzeczpospolitej Szlacheckiej, gdzie panowie bracia wojują szabelką, upijają się miodem i zwalają z hukiem pod ławę?
Zaiste nie bez powodu Jacka Komudę zwą w przeróżnych dysputach drugim Sienkiewiczem! Czytając „Samozwańca” trudno oprzeć się wrażeniu, że ten styl, ta łatwość posługiwania się językiem stylizowanym tak wyśmienicie na staropolski to kunszt godny naszego wielkiego Henryka. Od czasów „Potopu”, „Pana Wołodyjowskiego” czy „Ogniem i mieczem” nie miałam okazji sięgnąć po powieść równie absorbującą, na wskroś staropolską, barwną, humorystyczną z iście mistrzowską fabułą. Chylę czoła przed mości Komudą – cokolwiek Waść napiszesz będzie miłym memu sercu. Bacznie zaś będę wypatrywać nowin wydawniczych jako niewiasta powracającego z szynku szlachcica!
Marzena Rogozik
„Samozwaniec tom IV”
Jacek Komuda
Wydawnictwo Fabryka Słów
Lublin 2013