Zabawa w kino. Tak można nazwać to, co zrobił Brian De Palma w filmie „Namiętność”, który można oglądać na ekranach kin.
Powrót do dawnych obsesji kinowych, precyzyjne ruchy kamerą, dzielenie ekranu na pół, idealna charakteryzacja, zabawa z perspektywą widza rodem z Hitchcocka, motyw, gierki i zbrodnia – doskonałe składniki na dobry thriller. Ale składniki to nie wszystko. Film De Palmy nie ma spoiwa. Do pewnego momentu wciąga, pokazując niezdrową grę między dwiema kobietami Christine (Rachel McAdams) i Isabelle (Noomi Rapace). Poznajemy korporacyjny ład pełen intryg, manipulacji i szybko wciągamy się w niewyszukaną grę przypominającą wyścig szczurów. Wszystko zapowiada się całkiem dobrze. Wyzuta z wszelkich skrupułów, manipulująca otoczeniem Christine, skrywa w sobie jakąś tajemnicę. Isabelle szybo się od niej uczy i powoli zaczyna zagrażać wszechwładnej szefowej. Budowane skrupulatnie napięcie pryska, jak bańka mydlana, gdyż widz zamiast dreszczyku emocji, otrzymują kolejny reżyserski blef, który wywołuje tylko poczcie zażenowania.
Brian De Palma próbując wciągnąć mnie w zabawę w kino, pozostawił jedynie poczucie oszukania oraz rozczarowania. Nie dość, że od połowy filmu fabuła zupełnie nie przekonuje, czas się dłuży, a obserwowane wątki wywołują jedynie politowanie i uśmiech na twarzy, to jeszcze pojawia się dudniące, jak kamień spadający do suchej studni pytanie – gdzie ta namiętność? Pomiędzy bohaterkami zupełnie nie iskrzy. Ani pomiędzy Isabelle i jej korporacyjnym kochankiem. Jest trochę erotyzmu, lesbijskie pocałunki, ale nic poza tym. Przecież sceny łóżkowe wcale nie są tożsame z namiętnością!
Nie udało się De Palmie połączyć w jedną, spójną całość wszystkich kuriozalnych wątków pojawiających się w filmie. Pozostaje wierzyć, że De Palma się nie wypalił i zaserwuje jeszcze widzowi coś interesującego.
Recenzowała Magdalena Es
„Namiętność” obejrzana dzięki uprzejmości Kina Kijów Centrum w Krakowie