Film o romansie dwójki nauczycieli po czterdziestce – czy to może być ciekawe? Zdecydowanie tak, jeśli dołożymy do tego dialogi na miarę Allena, inteligentny humor, duet Binoche vs. Owen i amerykańską produkcję w europejskim stylu.
Niestety polski tytuł skutecznie zniechęca do seansu – ,,Wypisz, wymaluj…miłość” i pewnie wywoła saldo rozczarowania wśród miłośników typowych komedii romantycznych. Dla wszystkich pozostałych będzie to miłe zaskoczenie i prawie dwie godziny ciekawego i emocjonującego ,,pojedynku”. Ale o tym za chwilę.
Jest on. Nauczyciel angielskiego w amerykańskiej szkole na przedmieściach, pisarz, który swoje najbardziej płodne lata ma już dawno za sobą. Jak to na przedstawiciela tej profesji przystało, jest alkoholikiem, lekkim dziwakiem, a jego syn zdaje się być bardziej utalentowany, niż on sam. Cytuje klasyków, lubuje się w trudnych wyrazach, próbuje wskrzesić w uczniach, których nazywa ,,androidami”, pociąg do literatury i kulturę słowa. Jest ekscentryczny, nieco ordynarny, butny, agresywny i … zabawny.
Jest ona. Malarka abstrakcyjna, która z Nowego Jorku przenosi się na amerykańskie peryferia, by w liceum uczyć plastyki. Nieco zachowawcza, stroniąca od nowych znajomości, krytyczna wobec uczniów, ironiczna, bardzo utalentowana, ale i schorowana – zapalenie mięśni zdecydowanie utrudnia jej artystyczną pracę.
On kocha słowa, ona obrazy. On chce ją poznać, ona skutecznie go odrzuca. Jego próbują wyrzucić ze szkoły, ona zdobywa coraz większe grono popleczników. On ją przekonuje, że słowem można powiedzieć zdecydowanie więcej, ona jako komentarz … maluje obraz. Każde z nich próbuje bronić swoich racji, między nimi pojawia się rywalizacja i chęć przekonania uczniów do swoich poglądów. Cała szkoła staje się świadkiem ich utarczek – słownych i malowanych oraz bezpośrednio się w nie angażuje. Rywalizacja staje się coraz bardziej zacięta, ale jak już polski tytuł sugeruje – pojawia się trzeci mianownik – obok słowa i obrazu oczywiście miłość.
Film nie jest idealny i nie ustrzegł się kilku kalek – szczególnie w ostatnich piętnastu minutach, w których mamy namnożenie chyba wszystkich możliwych wątków. Nie mniej jednak na swój sposób jest uroczy i mądry, daleki od wyidealizowanych historii miłosnych, serwowanych nam w amerykańskich filmach. Duet Juliette Binoche i Clive Owen zdecydowanie daje radę, ich przekomarzania ogląda się z dużą przyjemnością, czasem pojawia się też uśmiech, czasem łezka. Polecam na niezobowiązujący letni wieczór!
Karolina Pyrzyk
Film obejrzałam dzięki uprzejmości Kina pod Baranami