Wojciech Jachna i Jacek Buhl to postacie tak znane na bydgoskiej scenie jazzowej i alternatywnej, że wymienianie wszystkich składów, z którymi obaj współpracowali byłoby bardzo niewdzięczną pracą. Pierwsze co przychodzi mi do głowy to odpowiednio: Contemporary Noise Sextet i Mordy oraz Variété i Trytony – a to przecież już idealna rekomendacja. Jako duet Jachna/Buhl wydali właśnie swoją czwartą płytę, która bez dwóch zdań jest płytą intrygującą.
Już nawet ilość muzyków, jaka nagrała „Atropinę” to ciekawostka. Pewnie, w historii jazzu wiele powstało krążków zarejestrowanych przez duety, ale trzeba zauważyć, że to zestaw ryzykowny. Z jednej strony może dać mnóstwo przestrzeni na wykreowanie naprawdę interesujących kompozycji, z drugiej… trzeba być bardzo kreatywnym muzykiem, aby zestaw utworów zawartych na płycie zwyczajnie nie nudził. Druga rzecz wyróżniająca ten album, to sposób i miejsce jej nagrania. „Atropina” została nagrana na strychu Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej im. dr. Witolda Bełzy w Bydgoszczy przy pomocy 4-śladowego Tascama. W dobie producentów posiadających profesjonalne studia w swoich pokojach, jest to ewenement przez duże „E”.
Jak to wszystko ma się do samej zawartości krążka? Zdecydowanie nie znajdziecie tu krystalicznego brzmienia, co wcale nie musi być wadą. Kameralne, bardzo surowe i lo-fiowe brudy przypominają bardziej zarejestrowane w garażu demo, ale współgra to z improwizowanymi utworami duetu Jachna/Buhl. Same utwory z reguły opierają się na rytmie perkusji, na bazie którego na trąbce improwizować może Wojtek Jachna. Jego gra nie opiera się na chaotycznych i ciężkich free-jazzowych zagrywkach. Wcale nie musi on grać mocno, żeby dawkować emocje, ba, nawet zaskakiwać. Dzięki zastosowanym różnych pogłosom i efektom modulującym, zdarzają się nawet sytuacje, że nie jesteśmy do końca pewni, czy słyszymy trąbkę. Jego granie w pewnych momentach kojarzy mi się z Nillsem Petterem Molvaerem, czasem nawet z Tomaszem Stańką, chociaż nie oddaje to w stu procentach stylu Jachny.
Największe wrażenie zrobiły na mnie jednak perkusyjne zagrywki Jacka Buhla. Transowe, leniwe granie w otwierającym płytę „Beduinie” i „Good Bye B-Boy”, ciężki elektroniczny beat, którego nie powstydziliby się podopieczni legendarnej wytwórni Warp („Nocny Pociąg”), rzeczy, po których sample chętnie sięgaliby producenci hip-hopowi („Na Podniebnych Huśtawkach”), czy solidne jazzowe solówki jak ta w „Samotnej Boi” – to wszystko świadczy o jego kunszcie i umiejętności odnalezienia się w różnych muzycznych sytuacjach. Z resztą, cały album udowadnia, że obaj muzycy nie zamykają się na jeden nurt jazzu, czy w ogóle muzyki.
„Atropina” to album zdecydowanie wartościowy i wart przesłuchania, jednak trzeba przyznać, że potrafi zmęczyć. To nie trąbka w stylu Chrisa Bottiego – dla nie których może to być zbyt wiele. Ale jazz nie jedno ma imię i z każdym warto chociażby się zapoznać. Bo za to go przecież kochamy.