Tegoroczny zwycięzca Festiwalu Sundance – Whiplash Damien’a Chazelle to bardzo dobry dramat muzyczny, okraszony świetnym jazzem. Brawa po pokazie przedpremierowym (na sali nie było żadnych zaproszonych gości) mówią same za siebie – to tzw. must see tegorocznej zimy.
Historia chłopaka, Andrew (znany szerszej publiczności z kiepskich filmów dla nastolatków Miles Teller, a w tej roli zaskakująco poprawny), młodego, zdolnego perkusisty, który chce być najlepszym muzykiem na świecie. Dzięki ciężkiej pracy i wielu godzinom, spędzonym na próbach, zostaje zauważony przez niezwykle charyzmatycznego nauczyciela Terence’a Fletcher’a (oscarowa rola J.K. Simmons’a). Ten zmanierowany i dążący do perfekcji dyrygent orkiestry jazz’owej, staje się dla swoich podopiecznych zarówno katem, jak i bohaterem, a jego destrukcyjne metody nauczania daleko wymykają się poza ramy schematycznej relacji nauczyciel-uczeń.
Film pokazuje, że droga do sukcesu to pot, ból, krew, łzy, wyrzeczenia, siła własnej woli, odporność na manipulację i wiara we własne możliwości bez względu na to, co kto o nas mówi i co nam doradza. Z drugiej strony to nie kolejna banalna historyjka od zera do milionera, zrządzenie losu, przypadkowe spotkanie, odkrycie, sukces, sława, pieniądze i wielka kariera. Whiplash to niestety gorzka prawda o tym, że mimo posiadania wszystkich atutów i umiejętności, odniesienie sukcesu nie jest nam zawsze pisane.
Whiplash to jeden z niewielu filmów muzycznych, w którym pierwsze skrzypce rzeczywiście gra muzyka. Świetny jazz, rytmicznie wystukiwany przez Miles’a Teller’a staje się głównym bohaterem filmu. Do tego odpowiednia dramaturgia, bardzo dobre aktorstwo i mamy przepis na sukces. Film jest zdecydowanie godny polecenia. Nie tylko melomanom.
Karolina Pyrzyk
Film obejrzałam dzięki uprzejmości Kina pod Baranami