Smingus – „Black Diamonds” – recenzja
Krakowski, acz międzynarodowy, zespół Smingus wydał nowy krążek zatytułowany „Black Diamonds”. Listopad został wybrany nieprzypadkowo. Marzycielski pop-rock koresponduje z jesienną melancholią, szarzyzną i kubkiem ciepłej herbaty.
Muzycy nie odkrywają Ameryki: to po prostu kawał dobrze przyswajalnego popularnego rocka. To, co czyni go wyjątkowym, to rozsiane smaczki. Subtelne partie cymbałków, delikatne solówki gitarowe na tle partii klawiszowych czy gruchoczący w tle bas. Ciężko byłoby wybrać też odpowiedniego kandydata na singiel. Utwory niemal bezkolizyjnie przechodzą jeden w drugi utrzymując nastrojowy klimat. Jedni mogą nazwać to spójnością, inni jednorodnością i niepotrzebnymi dłużyznami. Myślę, że racja leży gdzieś po środku. Jednak pewnym jest, że zespół miał na ten album określony pomysł, który konsekwentnie zrealizował. Dla pasjonatów czarnego krążka zespół przygotował także wydanie winylowe.
Smingusi stanęli na przekór mody na EPki lub krótkie, skondensowane albumy. „Black Diamonds” trwa niemal godzinę, a większość utworów to rozbudowane, ponad pięciominutowe liryczne kompozycje. Lider Dave Molus niczym song-writerski bard bez pośpiechu snuje swoją opowieść.
To, co zasługuje na olbrzymi plus to oprawa wizualna. Matowa okładka, z błyszczącymi, czarnymi elementami od razu przykuwa wzrok. Widoczne na niej gałęzie drzew i światełka przywodzą na myśl spacer po lesie rodem z „Alicji w Krainie Czarów”.
Ogólne wrażenie nowego longplaya Smingusów? Czarne diamenty są nieco nieoszlifowane, ale za to uroczo mroczne. Jeśli potrzebujecie lekkiej odtrutki na jesienną chandrę, to muzyka Smingusów na pewno Wam nie zaszkodzi.
Zapraszamy do sklepu internetowegoLoose Wire , gdzie można nabyć najnowsze wydawnictwo grupy Smingus: