Za każdym razem, gdy sięgam po kolejną książkę Clarksona wiem, że będzie ona niepoprawna politycznie, do bólu niestosowna i bardzo ale to bardzo niegrzeczna. Ale wiem też, że będzie zabawna, przesycona cynizmem oraz sarkazmem. I dokładnie taka właśnie jest piąta już część Świata według Clarksona. Przecież nie proszę o wiele.
Tym razem mamy do czynienia ze zbiorem felietonów, publikowanych wcześniej na łamach „Sunday Times”, w latach 2010 – 2013. Aż 594 strony typowego brytyjskiego humoru.
Nie wiem jak Wy, ale ja od zawsze trzymałam z Clarksonem i pewnie jeszcze długo będę z nim trzymać. Zwłaszcza jeżeli chodzi o tą całą psychozę związaną z globalnym ociepleniem, napędzaną przez nawiedzonych ekologów, którzy byliby najszczęśliwsi na świecie gdyby gatunek ludzki w swoim rozwoju cofnął się do czasów, w których po jedzenie zamiast do supermarketu szło się do dżungli a na nogach, zamiast markowych wygodnych i odpowiednio wyprofilowanych butów, wiązało się sandały zrobione z kory i kilku rzemyków. Trzymam też z Clarksonem w kwestii speców od przepisów BHP (Bezpieczeństwa i Higieny Pracy), którzy całą populację ludzką mają za jedno wielkie nierozgarnięte przedszkole, za które muszą nieustannie myśleć przy okazji oflagowując cały świat etykietkami z mnóstwem zakazów i nakazów. Czy oni nie wiedzą, że tymi zabiegami mogą doprowadzą do sytuacji, w której funkcja myślenia u człowieka zostanie całkowicie wyeliminowana a zdrowy rozsądek odejdzie do lamusa?
Mimo, że jestem sporo młodsza od Clarksona, z każdą kolejną jego książką odkrywam łączące nas podobieństwa: mnie też wkurzają piloty do telewizora z miliardem przycisków (naprawdę nie wystarczą tylko trzy: włącznik/wyłącznik, do przodu , do tyłu?), dotykowe ekrany w telefonach komórkowych (tak skomplikowanych w obsłudze, jak byśmy za ich pomocą pewnego dnia mieli polecieć w Kosmos), czy zabezpieczenia zabezpieczeń do zabezpieczeń, w tym głównie na fiolkach z lekami czy butelkach z syropem na kaszel, których gorączkujący i wykończony chorobą człowiek nie jest w stanie otworzyć (ale za to nieodpowiedzialny rodzic może spać spokojnie, bo ma pewność że jego pociecha nie nażre się po kryjomu tabletek myśląc, że to nowa marka miętowych dropsów). Drażnią mnie też rowerzyści, którzy panoszą się na wszystkich chodnikach i nie schodzą z roweru przy przejściach dla pieszych. I te ich świdrujące w uszach dzwonki i dzwoneczki: uwaga, jadę!
Clarksona wkurza jeszcze cała masa innych rzeczy, których osobiście nie doświadczyłam, ale czytając jego felietony nieraz dochodziłam do wniosku, że gdyby przytrafiła mi się taka a taka sytuacja, pewnie też byłabym mocno poirytowana.
Cóż, stary, dobry klasyczny Clarkson. Kto zna i lubi, ten wie czego może się spodziewać po tej książce. A ci którzy jeszcze nie słyszeli o Jeremim Clarksonie, no cóż, będę szczera: nie ma już dla Was ratunku!
Recenzowała Karolina Chłoń