Marcin Liber na deskach Teatru Starego mierzy się z dramatem Różewicza „Stara kobieta wysiaduje” z roku 1968. Tytułową rolę zagrała Anna Dymna. To jednak nie jedyny powód dla którego warto zapoznać się z tym spektaklem.
Wokoło wirują gąbczaste odpadki pobudzane podmuchami powietrza, wszechobecność śmieci to jeden ze znaków apokalipsy, która nadeszła. Brakuje także wody pitnej, a burze magnetyczne są coraz częstsze. Po środku tego końca świata siedzi ona – stara kobieta, lat 70 która gotowa jest na to by podjąć nareszcie trud macierzyństwa. Kto może, niechaj rodzi! – brzmi jej przekaz. Lecz sztuka jest czymś więcej niż tylko nawoływaniem do rozrodu, to pochylenie się nad degradacją przyrody w postaci ściętych świerków. To czas, który przemija, czyni nas mądrzejszymi lecz nie mniej wrażliwymi na jego upływ.
Siedząca na krześle kobieta to jedyny stały element tego dramatu, pozostali biegają, śpiewają, próbują radzić sobie z nieprzyjaznymi okolicznościami. Jej zostało dane jedynie słowo, którym prosi o więcej cukru o flaczki. I choć z pozoru prośby te błahe, przemyca pomiędzy nimi treści istotne. W tym samym czasie kelner zdążyła zamienić się w żołnierza, a ona zdążyła urodzić syna idealistę, który ginie od kuli.
Przez cały czas trwania przedstawienia z ekranu zawieszonego nad sceną spogląda na nas Anna Dymna, słusznych rozmiarów ekran pozwala śledzić mimikę jej twarzy dodatkowo podkreślającą wagę jej słów, jako stara kobieta spisuje się genialnie, a kwestie, które wypowiada raz przejmują nas dreszczem innym razem bawią. Oto cały Różewicz niby groteskowy a w środku bardzo poważny. I ta myśl nie opuszcza nas, zwłaszcza gdy postać Młodzieńca (Marcin Czarnik) deklamuje tekst „Matka odchodzi”, który idealnie wpasowuje się w panującą atmosferę.
Wspomniana wcześniej groteska przejawia się chociażby w scenie zabicia muchy, dokładnie taka sobie ją wyobrażałam czytając dramat. Bawi także i sama scena pobytu u fryzjera. A jeśli lubicie teatr, który zaprasza widza do uczestnictwa w spektaklu to zapewne docenicie nakaz wyłączenia telefonu ze względu na burze magnetyczne, wirujące odpadki, których zapach kłuje w nozdrza i w końcu dym z korytarza. Jeśli to wszystko dla podkreslenia spełnionej apokalipsy to ja nie mam nic przeciwko.
Nie czuję się w pełni kompetentna aby spróbować podjąć się analizy tego dramatu dla ogółu, dla każdego bowiem może być on czymś innym i być może tak jest najlepiej. Jedno tylko wydaje mi się prawdą – apokalipsa nigdy nie wygląda tak jak zakładaliśmy.
Monika Matura
Dzięki uprzejmości Teatru Starego