Mistrzów teatru najłatwiej znaleźć z dala od teatru… pisze Krzysztof Warlikowski w orędziu na Międzynarodowy Dzień Teatru 2015. Nie da się ukryć, że ma rację. Tego dnia z dala od wielkich, znanych i rozmieszczonych w centrum Krakowa teatrów obejrzałam jedną z najlepiej zagranych sztuk w wykonaniu Teatru Graciarnia.
Premiera „Wszystko w rodzinie” Raya Cooneya była urodzinowym prezentem dla widowni Teatru Praska 52. Graciarnia, która w tym roku skończyła 5 lat zdecydowanie zakończyła swój etap przedszkola. To co obecnie prezentuje to profesjonalizm godny miana prawdziwego teatru.
Kiedy wybierałam się na ten spektakl nie przypuszczałam, że ten wieczór okaże się serią zaskoczeń. Najpierw gdy podniosła sie kurtyna moim oczom ukazała się… mała Bagatela! Aż trudno uwierzyć, że jeszcze dwa lata temu na tych deskach jeszcze wówczas Sceny Tęcza gdy grali „Gwałtu co się dzieje” scenografia ograniczała się do ławeczki na środku sceny i reklamówki z „Biedronki”. Od tego czasu minęły chyba wieki świetlne… Pięknie zaaranżowana scenografia do złudzenia przypominała główną scenę w Teatrze Bagatela i najwidoczniej moje skojarzenie nie było odosobnione, bo podsumowując sztukę dyrektor artystyczny Teatru Praska 52 Jakub Baran użył tego samego sformowania. Odpowiednio podniesiona przed laty poprzeczka sprawia, że Graciarnia ciągnie w górę – do najlepszych.
To jednak nie koniec podobieństw. „Wszystko w rodzinie” czyli sztuka twórcy kultowej komedii „Mayday” rozegrana jest w tym samym schemacie – główny bohater musi ukryć kłamstwa z przeszłości, by nie zagroziły jego obecnej pozycji. Dr Mortimore znany neurolog dowiaduje się, że jego igraszki z pielęgniarką kilkanaście lat temu zaowocowały potomkiem, o którym nie miał pojęcia. Doktor musi ukryć prawdę przed żoną, pracownikami szpitala i nie dopuścić do tego, by syn go rozpoznał.
Udawanie kogoś innego, seria absurdalnych kłamstw, nadgorliwy policjant, który węszy podstęp i starszy pacjent na wózku swoim zachowaniem przypominający ojca Stanleya – czyżby powtórka z „Maydaya” po raz trzeci? Na to wygląda, ale przecież niepohamowanego śmiechu nigdy dość, choć ten śmiech pozostałby pewnie na ustach widzów nieco dłużej i mocniej, gdyby fabuła po przerwie nie rozciągnęła sie niemiłosiernie i to zupełnie niepotrzebnie. Bo podobno czasem trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść…
Mimo tego jestem niezmiennie pod ogromnym wrażeniem tego jak przez te pięć lat rozwinął się Teatr Graciarnia. Ze studenckiego, kilkuosobowego teatru zmienił się w trzydziestoparoosobowy poważny i naprawdę utalentowany teatr. Zarówno gra aktorska (nawet wśród ról pobocznych nie widziałam słabej kreacji) jak i muzyka na żywo, która towarzyszyła spektaklowi tworzyła wrażenie, że to właśnie tu, na Praskiej, „z dala od teatru” rodzą się prawdziwi mistrzowie. I jakoś nie mogę przestać zastanawiać się co Graciarnia zaprezentuje za 5 lat…
Marzena Rogozik