Pierwszy lot samolotem. To dziwne uczucie strachu, połączone z ekscytacją. Wspomnienia te wiążą się z wakacyjnym piaskiem pod stopami, latem, słońcem lub jak w moim przypadku trzema miesiącami wakacji w czasie studiów, gdy w Edynburgu parzyłam kawę we włoskiej restauracji. Pierwszy lot, pierwszy raz w chmurach. Pamiętam też moment, gdy na polski rynek wchodziły tanie linie lotnicze, przełamując monopol narodowego przewoźnika. Ja – dzieciak z bloku, którego zagraniczne podróże kończyły się za czeską granicą będę mogła za 100 zł polecieć do Paryża! Wcześniej lotnictwo to był bardzo odległy, niedostępny świat.
Tytuł „Lecę. Piloci mi to powiedzieli” to przekorna parafraza innej, znanej książki o lotnictwie, której autor – doświadczony pilot Patrick Smith (Pilot ci tego nie powie) sugeruje, że podzieli się z czytelnikiem wiedzą tajemną, która jest zarezerwowana tylko dla wybranych. Jan Pelczar w swojej debiutanckiej książce odczarowuje ten mit pilota – pana niebios. Jego rozmówcy są anonimowi, występują pod przybranymi imionami, autor nie podaje również nazw linii lotniczych, w których pracują, dlatego ich wypowiedzi są autentyczne i pełne zaangażowania. Każdy z nich gdzieś zaczynał. Jedną drogą są aerokluby i zaczynanie od licencji pilota szybowców, kolejną komercyjne szkoły pilotażu, szkoły wojskowe lub politechnika, która szkoli pilotów cywilnych. I choć każdy z nich mówi, że zarys tego marzenia zrodził się już w dzieciństwie, to jest duża grupa, która dopiero po osiągnięciu satysfakcjonującej kariery zawodowej lub przeciwnie w momencie wypalenia zawodowego spełnia swoje marzenia o lataniu i rozpoczyna tę przygodę w wieku 30-40 lat. Tylko oni wiedzą, ile czasu, pieniędzy, stresu to kosztuje, a finał tych zmagań, niczym złoty garnek na końcu tęczy, to upragniona licencja. Filip mówi:
– Miałem opory, czy znajdę siły i chęci, czy jestem wystarczająco dobrym materiałem, ale przełamałem się i nie było odwrotu.
Większość pilotów, z którymi rozmawia Jan Pelczar zgadza się, że prawdziwe latanie to właśnie małe samoloty, aerokluby, szybowce. To tam szlifuje się umiejętności, szkoląc, latając sportowo. W opinii wielu dopiero ukoronowaniem kariery powinien być fotel pilota liniowego, bo tu latania wyczynowego zbyt wiele nie ma:
Janek długo wzbraniał się przed praca pilota liniowego. Przekonał go jeden z kapitanów, przy kuflu piwa.
– Powiedział „Ty jesteś idiota, że latasz na małych samolotach, a nie chcesz spróbować na dużym. Przecież jak ci się nie spodoba, to wrócisz”. A mi się wtedy podobało, że kręcę akrobacje, wyprawiam dziwne rzeczy z maszyną. Praca, w której pociągniesz za wolant, a potem włączasz autopilota? To nie byłoby dla mnie żadne latanie. W klubie, na akrobacyjnym samolocie, no to jest latanie.
Lecę” skupia się na technicznej stronie spełnionych marzeń. Autor nie porusza socjologicznych aspektów pracy pilotów i pilotek, nie dowiemy się romansach w pracy, nałogach, samotności czy temacie rozpalającym wyobraźnię – ich zarobkach. To możemy znaleźć w wielu innych książkach o lotnictwie, pracy stewardess, które pasjonaci lotnictwa na pewno znają. Rozmówcy Jana Pelczara skupiają się raczej na tematach bardzo aktualnych jak kwestia automatyzacji lotnictwa. Na ile dzisiaj samolot pilotuje człowiek, a na ile autopilot? Jak dochodzi do katastrof lotniczych? Co mają do powiedzenia sami zainteresowani, narażeni na promieniowanie kosmiczne, przemęczenie? Czy myślą o zagrożeniu życia i zdrowia, o zanieczyszczeniu atmosfery, ekologicznych dylematach, gdy siadają za sterami Boeinga czy Airbusa?
Spełnione marzenia nie mają ceny – cytat z Jacka Walkiewicza, powinno być mottem dla tych wszystkich pilotów i pilotek, którzy mierzą się z Urzędem Lotnictwa Cywilnego, trudnymi egzaminami, godzinami spędzonymi nad książkami, ale też finansowaniem szkolenia. Lotnictwo to cudowna branża, pełna wyzwań ale rzeczywistość, to nie wyobrażenie o niej.
– Kiedyś myślałem, że bycie pilotem to chodzenie po lotnisku ze stewardesami w czapce kapitana jak Leonardo DiCaprio w „Złap mnie, jeśli potrafisz”. Teraz wiem, że to głównie siedzenie w niewygodnym fotelu, w bardzo ciasnym pomieszczeniu, w którym jest bardzo głośno – opowiada Maciej.
Wbrew temu, co mówi, wydaje mi się, że każdy z nich robi to trochę dla tego uczucia, chcą poczuć się jak Leonardo DiCaprio, pokazywać wnętrze kokpitu, swojego „biura” zafasowanym dzieciakom, które zaglądają tam po lądowaniu. Pandemia COVID19 zmieniła branżę lotniczą na lata. Wiele osób straciło prace, rynek jest przepełniony nie tylko adeptami szkół lotniczych, ale też doświadczonymi lotnikami. Kryzys chyba nigdy nie był tak głęboki i jeśli ktoś zdobył uprawnienia tuż przed pandemią ma teraz utrudnione zadanie, a jeśli rozpoczął szkolenie późno, w wieku czterdzieści plus być może jego marzenia zostały na zawsze pogrzebane.
Pamiętam wiele moich startów i lądowań, wiele ekstremalnych lotów, godzin spędzonych w samolocie, ale najbardziej jednak pamiętam pierwszy lot małą, głośną Cessną z najbliższą mi osobą, gdy zobaczyłam pasję, miłość do latania na własne oczy. Dopaminowy haj towarzyszył mi jeszcze długo po wylądowaniu.
Książka Jana Pelczara to pozycja obowiązkowa dla wszystkich ciekawskich, ale też tych którzy boją się latać lub zastanawiają się czy warto próbować swoich sił w tej branży, szczególnie w tych niesprzyjających czasach.
Autor recenzji: Alicja Csafordi
Tytuł: „Lecę. Piloci mi to powiedzieli”
Autor: Jan Pelczar
Wydawnictwo: Czarne
Za egzemplarz recenzencki dziękujemy Wydawnictwu Czarne!