Z Jędrzejem Pasierskim rozmawiamy m.in. o znakomicie przyjętym przez czytelników „Gnieździe”, Ninie Warwiłow oraz amerykańskich pączkach.
Dwa tygodnie temu ukazała się Twoja kolejna książka – „Gniazdo”. Śmiało mogę stwierdzić, że jest to najlepsza Twoja książka, a nawet mogę pokusić się o tezę, że jest to jeden z lepszych klasycznych kryminałów, jakie ukazały się na rynku wydawniczym. Jak to zrobiłeś? Ostatnim razem jak rozmawialiśmy powiedziałeś, że sukcesem dobrej intrygi kryminalnej jest cierpliwość i nauka. Czego zatem nauczyłeś się po wydaniu „Kłamczucha” i jak długo pracowałeś nad „Gniazdem”?
Bardzo dziękuję. Ogólnie uważam, że po napisaniu powieści kryminalnej, nie powinno się przeskakiwać do innego gatunku, tylko napisać kolejną, aby wykorzystać błędy z nauki. Bo nauka jest zawsze. Chciałbym napisać idealną powieść; to chyba nie jest jednak możliwe. Pisząc „Kłamczucha” miałem już sporo zebranej wiedzy, chciałem, aby „Gniazdo” było nieco bardziej drapieżne. A co do pracy? Przeważnie, kiedy wychodzi moja powieść, kolejna z cyklu już jest mocno przemyślana, a fabuła wykończona. Zacząłem pracę nad „Gniazdem” w zasadzie chwilę po ukończeniu Kłamczucha, co miało miejsce w czerwcu 2020 roku. To bardzo trudna powieść koncepcyjnie, więc te pozostałe miesiące do końca roku, myślałem o fabule i podejmowałem pewne wybory. W zasadzie pomysł na „Gniazdo” był kompletny w momencie premiery Kłamczucha, a książkę wysłałem do wydawnictwa pół roku później.
Akcja Twojej najnowszej książki podobnie jak w „Kłamczuchu” i „Roztopach” toczy się w Beskidzie. Proszę powiedz, co było głównym powodem przyjęcia propozycji nadkomisarza Michała Karpiuka przez Ninę (ucieczka od dawnego życia, Wojtek, magia Beskidu czy może jeszcze coś innego) czego konsekwencją była przeprowadzka do Beskidu Niskiego.
Być może ogólnie określona wyższa jakość życia, niższy nakład pracy policyjnej w mniejszym mieście. Chęć zapewniania córce zdrowszego powietrza. Tęsknota za tym, czego nie zapewniła jej Warszawa. Oczywiście są i inne względy, które wymieniłaś, które bardziej lub mniej stoją za decyzją Niny… powiedzmy prywatne.
Tym razem na pierwszym planie nie jest miejsce i jego historia, do czego nas przyzwyczaiłeś, a ludzie – rodzina Koniarskich – ich relacje, uczucia i skrywane tajemnice. Jak w kliku zdaniach zachęcisz tych, którzy jeszcze nie czytali książki, do spędzenia z nimi świąt w odludnym Gnieździe?
W ogóle nieco inaczej podszedłem do tej powieści, bo o ile w „Kłamczuchu” i „Roztopach” portretowałem pewną regionalną społeczność, w „Gnieździe” – nieco na kształt thrillerów psychologicznych – mocno skupiłem się na postaciach i wziąłem na warsztat rodzinę. Więc jeśli ktoś lubi powieści kryminalne oparte na osobowościach, a także śnieg, noc i las – to „Gniazdo” jest przypuszczalnie dobrym tropem.
Kluczem do sukcesu w tym śledztwie okazał się genogram. Skąd ten pomysł? Czy policjanci są szkoleni w tym zakresie?
Nie wiem, chyba nie (śmiech). To jest mój autorski pomysł, od jakiegoś czasu przyglądałem się genogramowi, intryguje mnie i wiedziałem, że to może coś ciekawego w fabule, gdzie w centrum będzie rodzina. Wiem jednak, że śledztwa, także te realne, często rozwiązuje się zwykłą logiką oraz zrozumieniem sytuacji, kontekstu, miejsca. Genogram jako rodzaj „twardego” narzędzia psychologicznego mógłby okazać się przydatny – oczywiście przy raczej zaawansowanym sprawcy i złożonej sprawie.
Ponieważ jestem wielką fanką wątków obyczajowych w kryminałach, muszę zapytać… Tomek, Maciek oraz Wojtek – mężczyźni, z którymi łączyłeś do tej pory Ninę. Czy któryś z nich ma jeszcze szansę zbudować z Niną stały związek? Czy może w kolejnej części pojawi się ktoś nowy lub być może skażesz Ninę na samotność?
Z pewnością samotność, w zasadzie od urodzenia, jest jedną z jej cech. Jak każdy poszukuje jednak uczuć. Czy jej się uda? Jak i w życiu, to są pewne próby, nie od razu znajduje się tę właściwą osobę.
Czy po tym wszystkim, co się wydarzyło – zarówno na polu zawodowym, jak również w życiu prywatnym – Nina żałuje swojej decyzji?
Błędy, które ona popełnia wydają się racjonalnymi decyzjami – ale przede wszystkich w chwili ich wykonania. Później nie aż tak. Czy można jednak żałować decyzji – jak pozostanie w tytułowym Gnieździe – kiedy w tym momencie, wydawało się (i pewnie tak było), że nie było innego wyjścia? Ninę cechuje jednak pewna powiedzmy kontrolowana impulsywność, inaczej być może nie udałaby się na przesłuchanie do Gniazda. To był podstawowy błąd i myślę, że z perspektywy czasu Nina mogła go żałować. Z drugiej strony, jej obecność nie była motorem zbrodni. Przeciwnie, gdyby nie Nina, mogłoby być ich więcej. Więc w pewnym sensie wykonała swoje obowiązki jako policjantka, jako śledcza.
Zdradzisz nam, która z postaci występujących w „Gnieździe” jest Ci najbliższa i zarazem było Ci ją najtrudniej opisać?
Odpowiem odwrotnie: dość łatwo, wręcz intuicyjnie, było mi pisać Łukasza. Może nawet był mi dosyć bliski. Marianna i Dominika to były nieco trudniejsze postaci, przeciwnie do częstej tendencji w mojej pisaniu (a przynajmniej zgodnie z tym, co słyszę), że prym wiodą postaci kobiece.
Intuicja to okręt flagowy Niny Warwiłow. Czy Jędrzej Pasierski też często z niej korzysta?
Tak, często, zwłaszcza podczas różnego rodzaju wyborów literackich. Trwa również dyskusja między intuicją, a analizą i logiką. Na przykład intuicyjne było przerzucenie akcji do Beskidu Niskiego, już w drugim tomie. Decyzje odnośnie kolejnych części podejmuję w dużej mierze intuicją.
Czytając książki uwielbiam odkrywać smaczki. O niektóre chciałabym teraz dopytać. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko. Dominika – jedna z bohaterek „Gniazda” lubi słuchać muzyki. W zależności od nastroju sięga po różnych wykonawców, m.in. Joy Division oraz Smolika. Skąd pomysł na ten repertuar – przypadkowy wybór czy może to również Twoje ulubione kawałki?
Moi bohaterowie słuchają tego z jakichś przyczyn – jako autor nie zniósłbym muzyki, której sam nie trawię. Można więc obstawiać w ciemno, że jeśli w mojej książce jest muzyka, to ta, którą sam cenię. Staram się też dopasować muzykę do aury, sytuacji – przecież czasem ma się ochotę na coś konkretnego, czasem coś innego…
Człowiek analogowy – wada czy zaleta w dzisiejszych czasach?
Trudno mi powiedzieć. Przypuszczam, że sam taki trochę jestem. Nie przyswajam tak łatwo nowinek, za to lubię trzymać się pewnych rzeczy, niekiedy należących do odległej przeszłości, bo wydają mi się wartościowe. W każdym razie nie sądzę, aby to była jakaś wielka wada.
Hygge – trend, który uszczęśliwia. Złapałeś bakcyla (jeśli tak – coś polecasz?) czy zupełnie przypadkowo pojawia się w książce?
Nie, nie złapałem bakcyla (śmiech). Prawda jest taka, że w mojej rodzinie odbyła się jakiś czas temu dyskusja o hygge. A mam wrażenie, że od tego czasu pojawiły się inne, podobne koncepcje, z innych krajów… Hygge było jakby pierwsze, ale teraz jest cały rynek „uszczęśliwiaczy”.
I na koniec – czy Jędrzej Pasierski lubi amerykańskie pączki? 😉
Zdecydowanie wolę polskie. Ale mam pewien sentyment do amerykańskich. W wieku około sześciu lat spędziłem kilka miesięcy w Stanach, mieszkałem tam i chodziłem do szkoły. Już drugiego dnia pobytu, nie znając ani słowa po angielsku, urwałem się rodzinie i zgubiłem się w zoo – miało to miejsce w mieście Columbus, w którym mieszkaliśmy. Byłem naprawdę mały, tak naprawdę nie miałem ukończonych sześciu lat. Szybko się pogubiłem, a potem zaczął mnie gonić „policjant” na motorze. Przypuszczalnie strażnik. Zacząłem uciekać, ale mnie złapali i skierowali na komisariat – w rzeczywistości jakąś budkę, ale jak się ma tyle lat wszystko wydaje się wielkie i groźne. Posadzili mnie przy oknie, kazali wypatrywać ojca i krzyczeć, jeśli go zobaczę. Żebym się nie nudził, dali mi szklankę wody i talerzyk z amerykańskim pączkiem…
Rozmawiała: Anna Joanna Brzezińska
Zdjęcia: Łukasz Giza